Zapewne każdy lubi piękną, słoneczną pogodę, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Pomimo nie najlepszej prognozy na sobotę postanowiliśmy zaczerpnąć świeżego górskiego powietrza i spędzić kilka godzin na szlakach Beskidu Śląskiego. Początek stanowiło dość strome podejście nieznakowaną ścieżką ze Szczyrku Soliska na Kotarz (974 m n.p.m.) w Beskidzie Węgierskim, wiodące w górnej części polanami z widokiem na Szczyrk i Beskid Mały oraz Skrzyczne i Malinowska Skałę. Już przed szczytem, drobny deszcz, przy którym rozpoczynaliśmy wycieczkę zaniknął i chociaż nie zaświeciło słonce, to przejrzystość powietrza była dobra i na pogodę nie mogliśmy narzekać. Przy zejściu na Przełęcz Salmopolską ukazała się nam panorama na stronę zachodnią z widocznym pomiędzy Soszowem a Czantorią Beskidem Śląsko-Morawskim.
Kolejnym punktem na naszej trasie był Malinów, przy zejściu z którego zboczyliśmy ze szlaku, aby zajrzeć do pobliskiej Jaskini Malinowskiej. Byłem w niej po raz pierwszy i zaskoczyła mnie swoją wielkością. Aby w pełni podziwiać jej wnętrze warto mieć czołówkę.
Obowiązkowy przystanek na naszej trasie stanowiła Malinowska Skała, z której roztacza się dookolny widok. Nad nami rozciągały się chmury, których podstawa była na wysokości połowy masztu na Skrzycznem, a w dole, w Kotlinie Żywieckiej, świeciło słońce. Jednak nie widoki, lecz zjazd „na pingwina” czyli na brzuchu, głową w dół, po stromym odcinku ścieżki stał się atrakcją tego miejsca. Gdy podążaliśmy w kierunku Małego Skrzycznego chmury zaczęły opadać coraz niżej i na szczycie zostaliśmy nimi otuleni. Znacznie też wzmógł się wiatr, zwiększając odczucie chłodu. Po łyku gorącej herbaty ruszyliśmy w dół na Halę Skrzyczeńską i dalej w kierunku Soliska. Stromy stok wyzwolił z nas (niektórych już niemłodych) naturę dziecka i końcowy odcinek pokonywaliśmy zjeżdżając na siedząco lub „na pingwina”. Radość bezcenna.
Jacek