W niedzielny, lutowy poranek w dolinach poprószyło śniegiem, zaś w górach przybyło kilkanaście cm puchu. Po 1,5 godzinie jazdy z Oświęcimia dotarliśmy do granicy polsko-słowackiej na przełęczy Glinne. Nieoczekiwanie zaświeciło słońce i nastawiło optymistycznie do czekającej nas wędrówki. Ruszyliśmy zaśnieżoną szosą, aby następnie rozpocząć niespełna 9-kilometrowe podejście niebieskim, słowackim szlakiem z Bielej Farmy na drugi co do wysokości szczyt Beskidu Żywieckiego (słow. Oravské Beskydy). Początkowo dość długo wznosiliśmy się bardzo łagodnie zalesionym traktem. Później droga stała się stromsza, bo przecież aby dojść na szczyt, trzeba pokonać ponad 800 m przewyższenia. Prószył lekki śnieżek i pojawił się błękit na niebie. Coś cudownego!
Naszej 11- osobowej grupie przewodził Bartek, który przez cały czas niestrudzenie torował drogę w kopnym śniegu i bezbłędnie wyznaczał kierunek przejścia, dzięki swojej doskonałej orientacji w terenie i to wyłącznie przy pomocy mapy papierowej. A trasa wcale nie była oczywista, zważywszy na świeży opad śniegu, zakrywający wszystkie ścieżki. Im wyżej, tym było go więcej. Kiedy weszliśmy na teren rezerwatu przyrody, klucząc między pięknymi okazami drzew, aura się pogorszyła. Niedaleko szczytu Pilska słońce znów przebiło się przez chmury. Blask z nieba zmotywował nas, zmęczonych pięciogodzinnym podejściem do dalszego wysiłku. Zachwyt budziły ubrane na biało skarłowaciałe świerki, otoczone głębokimi bruzdami, utworzonymi przez nawiany śnieg. Wyglądały niczym baletnice, które w samotności kręciły zamaszyste piruety.
Tymczasem wkrótce warunki atmosferyczne radykalnie się zmieniły. Szczyt okryła śniegowa chmura i powiał przenikliwy, mroźny wiatr. On to sprawił, że pobyt na 1557 m n.p.m. trwał krótko, tylko na moment zrobienia pamiątkowego zdjęcia. Na szczycie Pilska przekonaliśmy się, że w zimie nie należy tej góry lekceważyć! Ze względu na rozległy, odkryty wierzchołek, w warunkach złej widoczności łatwo pomylić kierunki. Wszędzie biało, żadnego punktu odniesienia. Nam pomogły ślady nart i niezawodny „nos” Bartka. Zejście z polskiego wierzchołka czyli Góry Pięciu Kopców okazało się być bardzo emocjonujące oraz pełne wzlotów i upadków 😊. Korzystając z kierunku wskazanego przez niebieski drogowskaz zsuwaliśmy się po gładkim, śnieżnym polu do górnej granicy lasu, brodząc w głębokim puchu. Prowadzeni lasem przez naszego przewodnika co rusz zaliczaliśmy spektakularne fikołki. Czasem potrzebna też była pomoc, aby wydobyć czyjąś nogę z głębokiego śniegu. Zrobiło się na tyle ciekawie, że kiedy doszliśmy do wydeptanej przez turystów ścieżki, biegnącej równolegle do trajektorii naszego zejścia, niektórzy poczuli się zawiedzeni, że to już koniec trudności. Na przełęcz Glinne zeszliśmy dość szybko wszyscy bez wyjątku o własnych siłach.
Nie było łatwo, ale Pilsko umiejętnie dawkowało nam emocje i trud związany z wędrówką. Dziękuję wszystkim za dobry humor i pozytywne nastawienie oraz dziecięcą radość ze śnieżnej zabawy.
M.D.