Co prawda pisanie relacji przez organizatora trąci tendencyjnością, ale spróbuję.
Ostatni listopadowy piątek należał do deszczowych, ale o 4 km przed Przełęczą Krowiarki aura spłatała nam figla: zrobiło się całkowicie zimowo! Przydały się i grubsze kurtki, i zimowe opony które na zasypanym śniegiem parkingu umożliwiły bezpieczne manewrowanie.
Sypało dalej, i droga górnym płajem (zaproponowana przez Michała) ku Markowym Szczawinom była przecieraniem szlaku. Nie dla nas jedynie! Osoby idące 2h po nas nasze ślady miały też już zasypane.
Tuż przed schroniskiem spotkaliśmy Marzenkę, Pawła, Asię i Gosię, podchodzących z Zawoi. Za sprawą przygody jaką Nikodem miał z autem on, Michał i Edytka dotarli dopiero na koniec piątkowego śpiewogrania. Tutaj brawa dla Nikodema, że wobec trudnych okoliczności nie uległ zniechęceniu i przybył aby sobotę i część niedzieli spędzić jednak w górach.
Była 18-19 i po zajęciu łóżek w pokojach (co poszło sprawnie) zeszliśmy do przeszklonej jadalni i zaczęliśmy muzykowanie. Duszą towarzystwa był Radek, który na tę okoliczność wytaszczył z Krowiarek swoją gitarę. Asia miała skrzypce a my mieliśmy entuzjazm i głosy do śpiewania.
Tradycyjne oddziałowe śpiewanki trwały do 23, potem właściciel schroniska i osoby śpiące nad jadalnią poprosiły o ciszę, co spełniliśmy. Część z nas rozeszła się do pokojów a my czekaliśmy na Nikodema, Edytkę i Michała. W końcu zobaczyliśmy ich wychylających się zza rogu schroniska i z ulgą powitaliśmy.
Do kompletu ¾ Zielonego Szlaku brakowało nam Michała i jego gitary. A oprócz krakowian przybyli także oświęcimianie (Gosia, Jacek, Bożenka z Kubą i małą Amelką), dzięki którym poczuliśmy, że zabawa jest naprawdę oddziałowa. Z Rudy Śląskiej dotarli także Gosia i Artur (zatem trzy Gosie uczestniczyły w Andrzejkach).
Na drugi dzień ruszyliśmy w góry – w zasadzie wszyscy weszli na szczyt Babiej Góry, w śniegu, co uznać należy za sukces. Radość i zdjęcia ograniczała jedynie mroźna, lekko wietrzna aura. Widzieliśmy po drodze widmo Brockenu (od najwyższej góry Harzu, na którą przed ponad 30 laty wszedłem) oraz przecudnej urody śnieg i chmury. Południowy horyzont zamykały Tatry, wystające z morza chmur i mgieł (miała miejsce inwersja, pogoda była raczej styczniowa).
Doszedł do nas Bartek a nieocenieni Nikodem i Jacek mieli statywy i zdjęcia grupowe obejmowały naszą grupę włączając w to fotografów. Pozostało zejść bezpiecznie przez Przełęcz Bronę aż do schroniska, Po drodze między Michałem a Radkiem wywiązała się dyskusja co do pochodzenia (etiologii) nazwy „Brona”. Mi się wydawało, że to od tradycyjnego narzędzia rolniczego. Jednak Michał indagowany przez Radka stwierdził, że mogła to być przekręcona „Brama”. Dowiedzieliśmy się też co nieco o wpływie Austriaków na nazewnictwo map w ich zaborze – jak pięknie przekręcali nasze rzeczowniki i jak to się utrwaliło i w późniejszym opisie na mapach.
W schronisku byliśmy jeszcze za dnia, wykąpaliśmy się i zeszliśmy do jadalni na drugi wieczór z muzyką skrzypcowo-gitarową. Repertuar uległ wzbogaceniu (jak uran) za sprawą Michała. Popłynęły nuty „Wolnej Grupy Bukowina”, „SDM”, Maryli Rodowicz i „Pod Budą”. Dla porządku dodam, że Radek w pierwszy wieczór brawurowo wykonał szereg przebojów nieodżałowanego Czesława Niemena. Warto było być tego świadkiem.
Na drugi wieczór było nas już dwadzieścioro, każdy wyjął z plecaka dobra i posiada stała się kulinarno-muzyczną ucztą duchową. Mi zasmakowały plastry wędzonej szynki nawinięte na paluchy (ukłon w stronę Gosi D.) ale nie było na stole nic co by się ostało przed apetytem zgromadzonych. Śpiewaliśmy do upadłego, tak koło 22. Bufet był otwarty nieco dłużej niż zwykle, serwowano różne dobre rzeczy w postaci stałej i płynnej. Obsłudze schroniska bardzo dziękujemy za życzliwość i ufamy, że będzie nas pamiętać z dobrej strony.
W niedzielę jedni poszli dalszą częścią płaja na Przełęcz Jałowiecką i na Cyl, natomiast my z Bożenką, Kubą i Amelką wróciliśmy na Krowiarki. Sceneria była przepiękna, zimowe Mosorny Groń i Polica widniały w oddali i z ulgą stwierdziliśmy, że dajemy radę wyjechać z parkingu (wobec piątkowych opadów śniegu i sobotniego mrozu nie było to takie oczywiste). Dobre było też to, że w piątek dało się na ten parking wjechać – pomimo, że postój opłaciliśmy dopiero w niedzielę (to się nazywa zaufanie – dziękujemy panu parkingowemu!).
Jeszcze gwoli uzupełnienia programu Andrzejek, część z nas (m.in. Witek i Agnieszka) wydarła na Diablak po raz drugi na… wschód słońca. Tym samym plan andrzejkowy został zrealizowany w stu procentach. Dziękujemy Wszystkim za ich uświetnienie i żywimy nadzieję, że to może nie ostatnia taka posiada – choć bardzo przydałyby się odmłodzone kadry do organizacji jej kolejnych edycji.
Do zobaczenia na szlaku!
Marcin i Zarząd Oddziału