Pomysł wyjazdu w Pieniny w Święto Niepodległości zrodził się w głowie naszego Prezesa Adama, który jest miłośnikiem pienińskiego krajobrazu. Dla niego ten zakątek Polski wiąże się ze smakami dzieciństwa.
Wyruszamy na szlak ze Sromowiec Niżnych, zatrzymując się na łyk kawy w domowo – klimatycznym schronisku „Trzy Korony”. Mży lekki kapuśniaczek, ale przecież nie zawsze musi świecić słońce. Masyw Trzech Koron wyłania się zza zasłony chmur. Jest nas niewielu, ale gdy stanowi się zwartą i zmotywowaną grupę, można wiele osiągnąć.
Wchodzimy w Wąwóz Szopczański, dość krótki, ale wprowadzający w klimat wapiennych skał, z których zbudowane są Pieniny. Widać tutaj niedostatki wody, bo miejsce wydrążone przez strumień jest suche. Ścieżka prowadzi w głąb lasu, który chroni nas przed mżawką. Tu jednak od razu zauważamy, że będzie ślisko z powodu mokrych kamieni i warstwy opadłych liści.
Na Przełęczy Szopka zostawiamy część chmur pod nami. Przestaje padać, ale zaczyna wiać. Jest pusto na szlaku, dopiero przy podejściu na Okrąglicę spotykamy pojedynczych turystów. Szczyt wita nas przejmującym wiatrem, który jednak czasami przegania chmury, odsłaniając a to Czerwony Klasztor, a to wstęgę Dunajca czy też fragmenty słowackiego Spiszu. Z Trzech Koron kierujemy się w stronę Zamkowej Góry, pod szczytem której znajdują się pozostałości otoczonego legendami „zamku św. Kingi”.
Jak przystało na dzień, w którym szczególnie cieszymy się z niepodległości Polski, rozmawiamy o wychowaniu patriotycznym. Adam specjalnie na ten dzień ubrał podarowaną mu przez córkę, koszulkę z napisem: „Surge Polonia” (Powstań Polsko).
Nasza droga przecina polany, pozbawione już bogatej roślinności. Wokół widać i czuć późną jesień., chociaż nasz Prezes cały czas maszeruje w koszulce z krótkim rękawem. Idziemy przez Czertez i Czertezik, uważnie stawiając kroki, bo kamienie i schody drabiniaste są śliskie. Na Sokolicy nieco dłużej odpoczywamy, aby zregenerować siły i nasycić wzrok miedzianą barwą zboczy. A sosenka? No cóż, wciąż trwa niezmienna i chyba nie narzeka na samotność.
Droga powrotna częściowo przebiega tą samą, przedeptaną wcześniej ścieżką, ale wybieramy także inny wariant przejścia, który pozwala zobaczyć panoramę Beskidu Sądeckiego i masyw Lubania. Jeszcze tylko kilka zejść i podejść i wreszcie Chwała Bogu, jesteśmy na przełęczy.
Gdy stajemy znów na skraju Wąwozu Szopczańskiego przestajemy się spieszyć. Wyobrażamy sobie małego Adasia, zjeżdżającego stąd na sankach. Ach, dzieciństwo sielskie, anielskie!
Czujemy radość z przebytej drogi, a szczególnie żeńska część grupy – zadowolenie, że pokonaliśmy trasę w niezłej kondycji i w zasadzie zmieściliśmy się razem z przerwami w przewodnikowym czasie. Schodząc do samochodu rzucamy jeszcze tęskne spojrzenia na wyraźnie rysujący się w zapadającym zmroku spiętrzony masyw Trzech Koron.
Kiedyś wrócimy tu jeszcze.
MD