To była mokra niedziela. I mniej sympatyczna odsłona gór, albo raczej jej brak. Pierwszy zdobywca Krywania z 1772 roku widział zapewne piękną górską scenerię. My, niestety nie.
Na początku wędrówki starym szlakiem wycieczkowym z Trzech Studniczek przez Przehyby kapie lekki deszczyk. Wspinamy się zakosami wśród licznych jarzębin aż do miejsca, w którym boczna dróżka prowadzi do zrekonstruowanego w 1981 roku bunkra partyzanckiego. Deszcz ustaje, a my wędrując coraz wyżej podziwiamy w dole Dolinę Koprową, a przy ścieżce piękne limby i przycupnięte tu i ówdzie kwiaty górnego regla. Po wyjściu z lasu nad nami wyłania się garb Kopy Krywańskiej. Widać, że przed nami jeszcze dalekie i mozolne podejście. Wchodzimy w urokliwy jakby wąwóz utworzony przez wysoką kosodrzewinę. Znów zaczyna padać. Mgła otula góry tajemniczym woalem. Zaczyna być trudniej. Gdy widzisz tylko czubek kaptura, a droga nieznośnie pnie się wciąż do góry, to chwilami masz tego dość. Co cię, u licha skłoniło do tego, żeby się wybrać w Tatry Wysokie w niepewną pogodę? Od czego ma się jednak przyjaciół i towarzyszy wędrówki. Optymizm i wiara we własne siły to podstawa sukcesu w górach.
Przekraczamy Wielki Żleb Krywański i dochodzimy do rozstaju szlaków. Rozpoczyna się podejście skalisto – piarżystym zboczem na garb Małego Krywania. Trudności drogi na symboliczną dla Słowaków górę są większe niż na polski Giewont. Skała jest mokra, więc śliska, trzeba uważać. Wciąż mamy nadzieję na przejaśnienia, tymczasem przez chwilę odsłania się tylko kopuła szczytowa, a w dole tafla Zielonego Stawu Ważeckiego wraz ze skalnym otoczeniem.
Deszcz przestaje padać dopiero na szczycie Krywania, ale radość z jego zdobycia zostaje stłumiona brakiem widoczności. W mglistej otchłani tonie Gierlach, Wysoka i Rysy. Kompas wskazuje kierunek, skąd powinna wyłonić się Świnica. Pozostaje jedynie wyobraźnia. Z odczuciem niedosytu, że nie było nam dane rozsmakować się w jednej z najbogatszych panoram tatrzańskich schodzimy z wierzchołka. Od Wielkiego Żlebu podążamy szlakiem Staszica. To jednak wędrówka we mgle urozmaicona tylko przyjazną pogawędką. Dopiero obniżając się znacznie możemy podziwiać uroki Rezerwatu Dolina Ważecka. W towarzystwie rwącego potoku docieramy do Wyżniego Podkrywańskiego Chodnika. Mijamy Jamski Staw – tego dnia mroczny, jakby miał się tu rozgrywać jakiś thriller. Schodząc fragmentem magistrali tatrzańskiej wreszcie możemy spojrzeć na Tatry.
Dobiega końca nasza wycieczka, którą żartobliwie można by nazwać chrztem bojowym, bo zostaliśmy skąpani w wodzie padającej z nieba i płynącej po ścieżce, a i krew się polała wskutek otarcia o skałę przy poślizgnięciu.
Krywań nie odsłonił całej swojej krasy. Czyżby prowokował nas, abyśmy do niego wrócili przy pięknej pogodzie?
M.D.