Realizacja ambitnych planów wymaga poświęceń. Aby dysponować całym dniem w górach trzeba było wyjechać z Oświęcimia o 3 w nocy. Odcinek wzdłuż drogi z parkingu w Palenicy do Wodogrzmotów Mickiewicza i dalej dnem Doliny Roztoki przeszliśmy przy świetle czołówek. Ostatni dość stromy fragment podejścia do Doliny Pięciu Stawów był już przebyty przy dziennym świetle. Kilkustopniowy mróz i niewidoczne jeszcze słońce, oświetlające szczyty Koziego Wierchu, Granatów i Buczynowych Turni zapowiadały piękny dzień.
Nie zatrzymując się w schronisku kontynuowaliśmy marsz w kierunku Koziej Przełęczy. Przy rozstaju szlaków u wylotu Dolinki Pustej zrobiliśmy postój na posilenie się i założenie sprzętu (stuptuty, uprząż, raki). W tym miejscu zobaczyliśmy słońce wyłaniające się nad szczytem Opalonego Wierchu, a jego promienie zaczęły nas przyjemnie ogrzewać. Dalsza droga, żółtym szlakiem przez Dolinkę Pustą w kierunku Koziej Przełęczy była nieprzetarta, widoczne były jedynie pojedyncze ślady. Śnieg był zmrożony, a zapadanie się tylko do kostek nie spowalniało znacznie marszu. Przed godziną 10, trzymając w dłoniach czekany, które zastąpiły używane dotąd kijki, z przypiętym do uprzęży sprzętem asekuracyjnym, weszliśmy w skalny odcinek szlaku.
Kto chodził zimą po Tatrach, ten wie, że czasami odcinek szlaku, który w lecie nie przysparza żadnych trudności i nawet się go nie pamięta, w warunkach zimowych potrafi stać się trudny do pokonania i niebezpieczny. Tak też było i na naszej drodze. Dość szybko zatrzymał nas kilkumetrowy, zasypany śniegiem, nieubezpieczony łańcuchem trawers. Zgodnie stwierdziliśmy, że jego przejście wymaga zastosowania własnej pełnej asekuracji z użyciem liny i zakładaniem punktów asekuracyjnych.
Wejście na samo siodło Koziej Przełęczy nie było przez nas planowane, więc po przejściu opisanego odcinka i połączeniu się z czerwonym szlakiem, który wyznacza Orlą Perć, omijającą w tym miejscu zachodni uskok grani Kozich Czubów, kontynuowaliśmy podejście tym szlakiem. Całą dalszą drogę poruszaliśmy się związani liną, stosując w zależności od trudności, zazwyczaj lotną, a czasami pełną asekurację. Stałe ubezpieczenia (klamry, łańcuchy) były miejscami przykryte warstwą zmrożonego śniegu, w większości jednak były odsłonięte, co znacząco ułatwiało asekurację oraz wskazywało drogę.
Za najtrudniejsze miejsce w aktualnych warunkach muszę uznać zejście z Kozich Czubów na Kozią Przełęcz Wyżnią, gdzie na bardzo stromym odcinku ubezpieczenia były pod śniegiem. W takich warunkach każdy ruch i każdy krok wymaga szczególnej rozwagi i upewnienia się, że ciało pozostanie w stabilnej pozycji, a zasada trzech punktów podparcia musi być bezwzględnie przestrzegana. Oczywiście nie oznacza to, że w łatwiejszych miejscach można pozwolić sobie na dekoncentrację. Ostatnie podejście, na dobrze widoczny szczyt Koziego Wierchu (2291), nie sprawiało większych trudności i wkrótce nasz trzyosobowy zespół mógł cieszyć się wspaniałym dookolnym widokiem z najwyższego z leżących całkowicie w Polsce szczytów. Obserwowaliśmy też zmagania, z wyżej opisanym trudnym zejściem, dwójki wspinaczy idących tą samą co my drogą.
Nasz cel osiągnęliśmy po pięciu godzinach od wejścia w skały. Czy to szybko, czy wolno? Zimowy czas przejścia to wynik nie tylko możliwości fizycznych, ale przede wszystkim aktualnych warunków śnieżnych, oblodzenia itp. Na pewno nie można porównywać go do czasu letniego.
Na szczycie spotkaliśmy sporą grupę osób, które weszły tu czarnym szlakiem znad Wielkiego Stawu. Część z nich to narciarze, którzy zjeżdżali później Szerokim Żlebem. My zeszliśmy wspomnianym czarnym szlakiem, który zimą jest polem śnieżnym o prawie jednostajnym, średnim nachyleniu.
Po godzinie siedzieliśmy już w schronisku, cieszyliśmy się ciepłem i uzupełnialiśmy stracone płyny i kalorie. Dzień jest jeszcze krótki, więc w drogę powrotną do czekającego na parkingu samochodu ruszyliśmy już po zmroku.
Jacek