Mieliśmy pojechać w piątek ale wizyty z rodziną u lekarza zepchnęły kwestię naszego uczestnictwa w Orkiestrze na sobotę rano. Zawiozłem tylko gadżety do licytacji i sklepiku orkiestrowego do Kuby który – jak zwykle, niezawodnie – wywiózł je mechanicznym transportem do schroniska na Hali Lipowskiej.
W sobotę rano postanowiliśmy ruszyć do Złatnej Huty i stamtąd czarnym szlakiem przez Halę Rysianka wydrałować 2-godzinną marszrutą na Lipowską. Schronisko udało się osiągnąć około południa, wyjrzało na chwilę słońce, na ławeczce przed schroniskiem spoczywał lekki śnieżny pył – zachęta aby go strzepnąć i spocząć.
Po parunastu minutach doszli pozostali (Szymon z rodziną, reszta ekipy bielszczan i przyjaciół rodziny Baronów) i można było – po ochłonięciu – myśleć o uruchomieniu orkiestrowego sklepiku z fantami oraz o wieczornej licytacji co cenniejszych rzeczy podarowanych nam przez, jak zwykle nieocenionych, sponsorów.
Wieczorem w sobotę udało się zlicytować parę rzeczy, takich jak leżąca na mnie jak ulał kamizelka, latarka, śpiewnik SKPG w Gdyni ze znaczną domieszką szant, i szereg innych. Trochę się martwiliśmy o wynik jako że frekwencja w sobotni wieczór nie dopisała. Cała nadzieja w niedzieli.
Poszedłem spać w 8-osobowej sali ale nie doceniłem swojego (słabszego, ale nadal uporczywego) crescendo. Po usłyszeniu kilku kwaśnych uwag pomyślałem że należało przejść do świetlicy ale było już nazajutrz. Piękne poranne refleksy światła wschodzącego słońca nadały jadalni i stojącym w niej krzesłom magiczną aurę.
A w niedzielę nastała ładna pogoda, Szymon stopniowo się rozkręcał a okazał się zupełnie niezastąpiony po zejściu Piotra i Mirka ze stanowisk. Wtedy zobaczyłem, co znaczy wytrwałość i nadzieja. Przyszła pora obiadowa i do puszek zaczęły wpadać już nie tylko 10 i 20- złotowe banknoty lecz i 50-tki od szczodrych ofiarodawców.
Nie zawiodła Pani Helenka Gowin i Kuba, nasza bratnia dusza w schronisku. Zresztą, atmosfera na Lipowskiej bardzo przypomina rodzinną – może kiedyś tak będzie za wrotami św. Piotra? Przeszliśmy się jeszcze z Mirkiem na Rysiankę i pora było się zbierać w dół. Sanki dzieci Szymka i Marcina pokazały co potrafią w sprawnym zaprzęgu, sterowanym pospołu przez dzieci i ich Rodziców.
Do aut w Złatnej dotarliśmy prawie o zmroku, zjechaliśmy do Żywca gdzie puszki okazały swoją zawartość i okazało się, że stosik banknotów jest większy niż w zeszłym, i tak rekordowym, roku. Łącznie ponad 3645 zł. Podobny wzrost odnotował Karpacki Finał, czekamy jeszcze na ogłoszenie wyników ze sztabu Jurka Owsiaka.
To był XIV Karpacki Finał, 26 Orkiestra i obyśmy na tym nie skończyli. Rzecz jasna, chciałoby się aby państwo wyręczało nas w kwestowaniu, jednak póki co pozostaje pospolite ruszenie. I co tu dużo mówić – atmosfery zejścia po (choćby i śliskim) szlaku z pełnymi puszkami nie da się wytłumaczyć. „Przeżyj to sam“ /Lombard/.
Dzięki wszystkim którzy się do tego przyczyniają, niezależnie od motywacji. Każdy z orkiestrowego tortu emocjonalnego zjednoczenia powinien uszczknąć coś dla siebie a materialny wymiar Orkiestry niech zasila najsłabszych, potrzebujących, zdanych na aparaturę kupowaną między innymi dzięki takim inicjatywom. Do zobaczenia za rok!
Doktorek