W sobotni poranek w pięcioosobowym składzie pojechaliśmy do Zwardonia, aby pomimo odwilży pojeździć na nartach. Pogoda okazała się zgodna z prognozami, a czasami wręcz nieco lepsza niż zapowiadano. Kilkukrotnie spomiędzy chmur wyłoniło się słońce, a naprawdę mocny wiatr był odczuwalny jedynie wysoko na grzbietach górskich (o ile dla niespełna 1000 m n.p.m. można mówić wysoko), a dzięki dobrej widoczności mogliśmy sycić oczy widokami bliższych i dalszych beskidzkich szczytów.
W tym sezonie na Rachowcu, a ściślej na Małym Rachowcu dostępna jest dla narciarzy tylko jedna trasa zjazdowa, na którą wyjeżdża się na czteroosobowej kanapie. Druga trasa, położona na północnym zboczu Rachowca jest nieczynna. Zagradzający ją płot sugeruje, że może chodzić o sprawy własnościowe. Szkoda, bo możliwość wyboru uatrakcyjniłaby to miejsce. Ale jak się bardzo chce, to zawsze można znaleźć dla siebie alternatywę. Tu okazał się nią zjazd po ścieżce położonej równolegle do przygotowanej przez ratraki trasy, oznaczonej na niektórych mapkach jako strefa jazdy dowolnej.
Podczas gdy czworo z naszej grupki wybrało narciarstwo zjazdowe, ja postanowiłem trochę pochodzić na nartach turowych po okolicznych ścieżkach i bezdrożach. Rozpocząłem od przejścia na przełaj od dolnej stacji wyciągu do czerwonego szlaku biegnącego w kierunku szczytu Rachowca. Nie zamierzałem jednak od razu wejść na szczyt, lecz po dojściu do początku szlaku czarnego udać się nim, a następnie starym (na nowych mapach nieistniejącym) niebieskim szlakiem w kierunku Oźnej. Oznakowanie to już praktycznie nie istnieje, mnie udało się dostrzec jeden mocno wyblakły znak na przydrożnym słupie. Nie zamierzałem niewolniczo trzymać się tego szlaku i korzystając z dobrej widoczności, ułatwiającej orientację w terenie, posuwałem się w obranym kierunku tak jak lubię – czyli ścieżką poza szlakiem i lasem poza ścieżką. Ostatecznie, patrząc na zegarek, zrezygnowałem z wejścia na sam szczyt Oźnej, zadowalając się pięknymi widokami ze ścieżki trawersującej zbocza ~150m poniżej szczytu, gdyż chciałem zamknąć pętlę w 4 do 5 godzin (narciarze zjazdowi wykupili czterogodzinne karnety).
Kolejny etap pętli to zjazd, a właściwie zejście do doliny, bo ciężki mokry śnieg skutecznie hamował narty z przyklejonymi do ślizgów fokami. Następnie znów trochę wylanego potu na podejściu wiodącym nieznakowanymi ścieżkami na południowo wschodnie ramię Rachowca, skąd po raz kolejny tego dnia mogłem sycić się wspaniałą górską panoramą. Szczyt był już na wyciągniecie ręki i prawie równocześnie ze mną wyszło tam (na nartach zjazdowych) dwóch najmłodszych uczestników wycieczki.
Na zakończenie wspólny zjazd do podnóża góry, gdzie, już w komplecie, przy kawie i herbacie dzieliliśmy się wrażeniami z aktywnie spędzonego dnia.
Jacek