Nawet niewysoki szczyt zimową porą przy niesprzyjających warunkach może okazać się nie lada wyzwaniem, o czym przekonaliśmy się już na początku 2019 roku w Beskidach, w czasie podejścia na Rysiankę. Tym razem zachodniotatrzański Grześ (1653 m n.p.m.), który w gwarze góralskiej bynajmniej nie jest zdrobnieniem imienia miłego chłopca, pokazał nam swój pazur.
W ostatnią sobotę 2019 roku, po długotrwałych opadach śniegu Dolina Chochołowska otuliła się chmurami, z których wciąż sypały się białe płatki. Wyruszając rano z parkingu na Siwej Polanie wiedzieliśmy, że właśnie ogłoszono trzeci stopień zagrożenia lawinowego. W schronisku na Polanie Chochołowskiej skompletowaliśmy grupę 14 osób i przygotowaliśmy się do zimowego boju. Kiedy rozpoczęliśmy podejście na główny cel wycieczki, biała ścieżka wydawała się być przyjemna i nietrudna. Szlak był wydeptany przez turystów rakietami śnieżnymi i butami górskimi, ale jeśli opuściło się korytarz śnieżny, zapadało się w śniegu po pośladki. Raki okazały się niepotrzebne, tylko kijki przydały się dla zachowania równowagi. Otulone śniegiem świerki, spokojna droga przez las. Do czasu…
Piętro górnego regla i ukształtowanie terenu dawało dobrą ochronę przed ruchami powietrza. Gdy weszliśmy na piętro kosodrzewiny wiatr nie miał zapory, a tuż pod wierzchołkiem hulał już w najlepsze, tworząc zadymkę. Zmusił nas nawet do użycia kompasu, gdy straciliśmy na moment orientację. Prawie każdy, kto zdobył Grzesia, szybko opuszczał jego szczyt, byle znaleźć się niżej w strefie ciszy.
Tego dnia natura rozdawała swoje karty. Niektórzy spośród nas zamierzali dotrzeć na Rakoń i dalej na Wołowiec. Ich plany zostały zweryfikowane z powodu przede wszystkim bardzo złej widoczności oraz silnego wiatru, dmuchającego w twarz lodowymi drobinami i zawiewającego wszelkie ślady. Od Grzesia trzeba było przecierać szlak, wpadając czasami po pas w twardy śnieg, z którego nie tak łatwo było się wygramolić. Krótki dzień skłonił najwytrwalszych do odwrotu z Długiego Upłazu.
Powrót do schroniska ze szczytu Grzesia następował dość szybko, bo wydeptana ścieżka pozwalała na zachowanie letnich czasów przejścia. Niektórzy pobawili się jeszcze brnięciem w śnieżnym puchu, przecierając drogę na Przełęcz Bobrowiecką. W oczekiwaniu na wszystkich zdobywców, z zaczerwienionymi od mrozu policzkami delektowaliśmy się specjałami schroniskowej kuchni lub własnymi łakociami. Dopiero przy zapadającym zmierzchu rozpoczęliśmy długi powrót dnem doliny do parkingu, przy którym rozbrzmiewały jeszcze dźwięki góralskiej muzyki.
Serdecznie dziękuję wszystkim uczestnikom wycieczek naszego Koła za wspólny, turystyczny rok, za dobrą energię, uśmiechy, żarty, za pomocną dłoń i dobre słowo, za umiejętność walki ze słabościami ciała, za wytrwałość i determinację. A górom dziękuję za to, że wyzwalają w nas tyle pozytywnych emocji.
M.D.