Cztery dni w Dolomitach

Na szczycie Cima Ombretta Orientale - w tle Marmolada

Na szczycie Cima Ombretta Orientale – w tle Marmolada

Okno pogodowe w dniach 15. – 18. lipca 2016 r. skłoniło czteroosobową grupę członków koła PTT w Oświęcimiu: Jacka, Witka, Radka i Bartka do spróbowania swoich sił na dolomitowych ferratach. Oto relacja z tej wyprawy.
Jedyne w swoim rodzaju góry w Europie. Tak blisko przecież. Tylko 12 godzin drogi samochodem i oto jesteśmy. Dolomity, miejsce niezwykłe. Można się zastanawiać czy na pewno jesteśmy we Włoszech. Próżno tu szukać włoskiego nieporządku, raczej austriacki ordnung. Jednak nie przyjechaliśmy tu, aby poznawać tutejszą kulturę. Nasz cel jest znacznie wyżej. Grupa Civetty to dla naszej czwórki pierwszy cel. Mimo nieprzespanej nocy nie zamierzamy odpuszczać ambitnego planu na pierwszy dzień pobytu.
Z ciężkimi plecakami podchodzimy z doliny Val Corpassa do schroniska Vazzoler, gdzie zostawiamy część rzeczy i kontynuujemy nasze podejście na szczyt Civetty. Przez całe podejście towarzyszą nam niczym nieprzesłaniane widoki. Ściana Civetty jest już na wyciągnięcie ręki, ale czeka nas jeszcze przeprawa przez śniegi i piargi. W końcu docieramy do podnóża ściany, po której poprowadzona jest via ferrata Tissi.

Na ferracie Tissi

Na ferracie Tissi

Trasa ciekawa, eksponowana, miejscami długa wspinaczkowo, daje nam dużo przyjemności. Pionowe ściany, wąskie półki, po których cieknie woda, to nieustanne przeszkody na tej trasie. Po 2 godzinach docieramy do końca ferraty i jesteśmy zaledwie 40 minut od szczytu Civetty (3220 m n.p.m.). Długie podejście dało się we znaki, szczególnie mnie po nieprzespanej nocy. Jednak jako że nigdy nie rezygnujemy z założonych planów, decydujemy się nie zważać na późną porę i wychodzimy na szczyt. Jeszcze tylko kilka zdjęć i ruszamy w “dół” drogą normalną. Mimo że to droga zejściowa, czeka nas jeszcze 500 m podejścia na przełęcz Forcella delle Sasse, na którą docieramy, gdy jest już całkiem ciemno. Droga powrotna okazuje się dłuższa niż sądziliśmy. Nasza czteroosobowa grupa mocno spowalniana przeze mnie, dopiero w środku nocy dociera do schroniska Vazzoler, gdzie mamy nocować. Jesteśmy wykończeni, ale nie bez przyczyny. W końcu pokonaliśmy dzisiaj ponad 2800 m podejścia.

Na ferracie Kaiserjäger

Na ferracie Kaiserjäger

Drugi dzień zapowiada się nieco luźniejszy. Pogoda znów dopisuje, więc nie zamierzamy marnować całego dnia. Rozstajemy się z Civettą, i przejeżdżamy w kolejną grupę – Marmolady. Wyruszamy z miejscowości Alba, aby po 500 m podejścia doliną Contrin dotrzeć do schroniska o tej samej nazwie. Nasz dzisiejszy cel jest już widoczny. To Col Ombert (2670 m n.p.m.). Trasa niezbyt długa, za to niezwykle ciekawa. Okolica nieco inna niż dotychczas. Surowy kolor skał zastępuje zieleń z wszechobecnymi tutaj pasącymi się krowami. Wychodzimy coraz wyżej. 2300 m, 2350 m n.p.m. Wszędzie towarzyszą nam pasące się krowy. Docieramy do kluczowego odcinka dzisiejszej trasy. Bardzo trudna, eksponowana via ferrata Kaiserjäger, która daje nam to, po co tu przyjechaliśmy, czyli widoki, adrenalinę i trudności techniczne. Prowadzi nas ona prosto na szczyt. Schodzimy niespiesznie łatwą ścieżką przy zachodzącym słońcu do schroniska Contrin, w którym zarezerwowaliśmy miejsce na dwie najbliższe noce.

U stóp lodowca Marmolada

U stóp lodowca Marmolada

Kolejny dzień i kolejne plany. Przejeżdżamy kilka kilometrów nad jezioro Fedaia. Przed nami widać już jedyny lodowiec w tych górach. Może to oznaczać tylko jedno. Dzisiejszym celem jest najwyższy szczyt Dolomitów – Punta Penia (3343 m n.p.m.). Rezygnujemy z możliwości skorzystania z kolejki linowej, aby nie ułatwiać sobie zadania zdobycia szczytu. Nasz cel, przysłaniany czasem warstwą chmur nie wygląda na zbyt trudny. Szybko zyskujemy wysokość zbliżając się do lodowca, po drodze mijając ruiny stanowiska obronnego z czasów I wojny światowej. Najwyższe góry przyciągają tłumy turystów. Nie inaczej jest tym razem. Po lodowcu ciągną rzesze ludzi. Gdy lodowiec się kończy usilnie wypatruję szczeliny brzeżnej, przed którą przestrzegali w przewodniku. Jednak, ku mojemu rozczarowaniu, żadnej efektownej szczeliny nie było. Na niewiele też się zdało podchodzenie w szybkim tempie i wyprzedzenie paru grup. Na jedynym skalnym, ubezpieczonym odcinku utworzyła się kolejka osób schodzących. Gdy docieramy na szczyt towarzyszy nam jedynie grupka Włochów. Widocznie jesteśmy dosyć późno. Chmury się rozwiały. Chwila przerwy na robienie zdjęć i pobyt pod schroniskiem znajdującym się zaledwie kilka metrów od szczytu. Na drogę powrotną wybieramy mniej uczęszczaną trasę, zarówno efektowną, jak i monotonną, wyposażoną w liczne metalowe drabinki na niemal gładkich ścianach. Przejście tędy z ciężkimi plecakami byłoby nieprzyjemne. Wracamy do samochodu, ale to jeszcze nie koniec. Czeka nas jeszcze 500 m podejścia doliną Contrin do naszego schroniska.

Ferrata Vernale - wspinamy się klasycznie

Ferrata Vernale – wspinamy się klasycznie

Na ostatni dzień pobytu zaplanowaliśmy jedynie krótką trasę na Cima de Ombretta Orientale (3011 m n.p.m.). Wysoka temperatura i wszechobecne promienie słoneczne części ekipy dają się we znaki. Ścieżką wśród traw i piargów docieramy pod ścianę. Zaczyna się krótki ubezpieczony odcinek sprawiający nam dużą przyjemność, dając możliwość wspinaczki bez używania stalowej liny. Wspinaczka nie jest długa. W pół godziny docieramy na “szczyt” ściany. Dalsza droga to stopniowe podejście po piargach. Mijamy kolejne płaty śniegu, więc szkoda byłoby nie wykorzystać tego, aby obrzucić kogoś śniegiem. Dzięki doskonałej pogodzie i przejrzystości powietrza możemy dostrzec nawet zaśnieżone Alpy szwajcarskie. Wkrótce docieramy na szczyt znajdujący się jakby pod samą ścianą Marmolady. Podczas zejścia mijamy kolejne stanowiska z czasów I wojny, licznie występujące w tym regionie. Na przełęczy de Ombretta po raz ostatni możemy spojrzeć z bliska na ścianę Marmolady. Dalsza droga upływa nam niespiesznie. Żegnamy się powoli z Dolomitami. Jeszcze tylko kilka kilometrów zejścia, kilka przełączy do pokonania samochodem i koniec. Ostatnie spojrzenia na te jedyne w swoim rodzaju góry. Czy tu wrócimy? Pewnie tak. Na razie czekają inne góry.

Bartek