Wakacyjną sobotę 16 lipca przeznaczyliśmy na wędrówkę po Beskidzie Żywieckim. Niezbyt wcześnie zaparkowaliśmy samochody w Zawoi Czatoży, zaczynając spokojnym niebieskim szlakiem. Dalszy, zielono już znakowany odcinek naszej trasy gęstniał od wędrowców schodzących lub zmierzających, jak my, dość stromo pod górę w kierunku schroniska na Markowych Szczawinach. Na dłuższą chwilę zatrzymaliśmy się przy schronisku, posilając się własnym prowiantem lub produktami schroniskowej kuchni (swoją drogą dlaczego szef kuchni nie wymyślił jeszcze potrawki ze szczawiem alpejskim, od którego wywodzi się nazwa Markowe Szczawiny – chętnie spróbowałabym ).
Po odpoczynku pomaszerowaliśmy na przełęcz Brona. Po drodze zaroiło się od górskiego kwiecia: ciemiężyc zielonych, rdestów wężowników, miłosnych górskich, modrzyków. Nawet spora liczba schodzących z góry turystów mogła sprzyjać temu, kto chciał przystanąć i zachwycić się okazałym omiegiem górskim czy starcem Fuchsa.
Od przełęczy Brona w kierunku Małej Babiej Góry zrobiło się spokojniej. Kiedy osiągnęliśmy Cyl (1517 m n.p.m.), czyli najwyżej położone miejsce na naszej trasie usiedliśmy na trawie i cieszyliśmy się słońcem, dookolnymi widokami i sobą nawzajem.
Z Małej Babiej Góry rozpoczęliśmy dość długie zejście na Przełęcz Jałowiecką, wiodące granicą polsko-słowacką. W lecie ten fragment szlaku to kraina wysokich paproci i borówek, więc pewnie bywa tu dzika zwierzyna. Na przełęczy (Jałowcowe Siodło) znów niedługi odpoczynek na uzupełnienie kalorii. Tu sięga najdalej na zachód wysunięta granica Babiogórskiego Parku Narodowego i stąd rozpoczęliśmy stopniowe, przez Jałowcowy Garb podejście na Mędralową. Kiedy tam dotarliśmy chmury na niebie zaczęły zwiastować rychłą zmianę pogody.
Na Hali Mędralowej z pięknym widokiem w kierunku Jałowca zasiedliśmy przy ekskluzywnym, dwuizbowym apartamencie dla miłośników survivalu, zwanym dalej szałasem. Zdążyliśmy zaledwie rozpalić ognisko, gdy zaczął padać deszcz. Większość z nas skorzystała z zacisza apartamentu, jednak najgorętszym amatorom kiełbasek woda z nieba nie przeszkodziła w przygotowaniu specjałów ogniskowej kuchni. Kiedy deszczowe chmury przesunęły się w kierunku Policy, wychynęliśmy powoli spod drewnianego dachu szałasu, skupiając się przy ogniu. Ciepły i smakowity posiłek poprawił nastroje. Nie byliśmy jedynymi gośćmi przy szałasie. Ciepło ogniska sprzyjało integracji ze Słowakami, którzy zaplanowali tutaj nocleg. Góralska przyśpiewka w naszym wykonaniu zakończyła wspólne spotkanie.
W drodze powrotnej do Zawoi Czatoży przez Halę Kamińskiego i Magurkę (Kolisty Groń) nie zabrakło jeszcze spektakularnych widoków, związanych z przemijającą, deszczową aurą. Było rewelacyjnie – podsumowała wycieczkę Edyta. Proszę o jeszcze, choć może już bez deszczu .
M.D.