W tym roku zamiast gór miało być przejście naszego wybrzeża od granicy z Niemcami po granicę z Rosją. Niestety, koronawirus pokrzyżował nam plany, na pewno nie tylko nam. Coś trzeba było zrobić, bo urlopy były już zaplanowane. Przypomniało nam się, że mamy porachunki z Małym Szlakiem Beskidzkim, a dokładniej z nieudaną próbą jego przejścia bez noclegu (2016r). Postanowiliśmy podjąć się jeszcze raz tego wyzwania. 13 maja, nie boimy się tej liczby, o 7:25 w dwuosobowym składzie (Witek i Artur) meldujemy się w Rabce Zdrój Zaryte i niebieskim szlakiem ruszamy na Luboń Wielki, gdzie rozpoczyna się (lub kończy) MSB. Początkowo dopisuje nam pogoda, świeci słońce, lecz na zejściu do Mszany Dolnej niebo pokrywa się chmurami. W mieście robimy zakupy i ruszamy dalej dobrze znanymi nam już trasami. Z marszu zaliczamy Lubogoszcz (968m), Dzielec (650m), Wierzbanowską Górę (778m), Lubomir (904m). Jest około 17:30 i zaczyna kropić, niestety prognoza pogody się sprawdza. W lekkim deszczu docieramy na Kudłacze (schronisko zamknięte), jemy kolację, ubieramy ubrania przeciwdeszczowe i ruszamy w kierunku Myślenic. Rozlało się już na całego. W mieście odbijamy trochę ze szlaku i idziemy na Orlen. Podwójna kawa, dwa hot dogi i godzina odpoczynku. Ruszamy w ciemną noc około 23. Idziemy całą noc w deszczu!!! Odcinek 20 km przechodzimy bez odpoczynku…do dziś nie wiem, jak to zrobiliśmy. Zatrzymujemy się dopiero w Palczy o 5:00 na przystanku autobusowym (kto chodził z nami wcześniej ten wie, który to jest). Deszcz przestaje padać dopiero w Zembrzycach (około 9:25). Idzie się już coraz trudniej, sporo odcinków asfaltem lub ubitą drogą. Krótki odpoczynek w Krzeszowie i ruszamy na Leskowiec. Słońce nieśmiało przedziera się przez chmury. Szczyt zdobywamy około 15:40. Artur ma jeszcze tyle siły, że robi tradycyjną jaskółkę. 100 km już za nami, zostało tylko 38 km albo aż tyle. W okolicy Potrójnej rozpogadza się już na całego, czeka nas piękny koniec dnia i gwiaździsta noc. Kolacja na Kocierzu i ruszamy w kierunku Kiczery i Żaru. Zejście do Porąbki dłuży się w nieskończoność, a podejście na Hrobaczą Łąkę jest dla nas Everestem… to już druga noc bez snu. Nie poddajemy się, zostało już tak niewiele kilometrów. Końcówka szlaku trochę nas zaskakuje, gdyż jest inaczej poprowadzona niż w 2016 roku. Godzina 5:15 Bielsko Biała Straconka, meta !!! Prawie 140 km (wliczamy dojście do Orlenu) w niecałe 46 godzin!!! Udało się, jesteśmy mega szczęśliwi .
Witek