W dniach od 1 do 4 października 2014 roku wzięłam udział w zorganizowanych przez Towarzystwo Karpackie pod honorowym patronatem Konsula Generalnego RP we Lwowie obchodach Jubileuszu 100-lecia walk Legionów Polskich w Karpatach Wschodnich.
Przypomnijmy historię tych walk w największym skrócie:
Gdy wybuchła I wojna światowa Austro-Węgry zgodziły się na powstanie polskich jednostek wojskowych przy armii austriackiej. I Brygada pod dowództwem Józefa Piłsudskiego wyruszyła 6 sierpnia 1914 roku do Kongresówki. Dalsza koncentracja ochotników trwała w Mszanie Dolnej. Do oddziałów garnęli się młodzi 17-18-letni gimnazjaliści, bez wyszkolenia wojskowego. Austriacy woleli rozproszyć wojska polskie i dlatego dwa pułki pod dowództwem gen. Karola Trzaski-Durskiego przerzucono do Syhotu Marmaroskiego, aby broniły Węgry przed nacierającymi z północy kozakami dońskimi. Pułki te pod dowództwem pułkowników Zygmunta Zielińskiego i Józefa Hallera wybudowały drogę przez przełęcz Rogodże (nazwaną potem Przełęczą Legionów) do Rafajłowej i stoczyły tam szereg bitew w Rosjanami posuwając się doliną Bystrzycy Nadwórniańskiej do Nadwórnej. Przez ok. trzy zimowe miesiące Rafajłowa była wolna i została nazwana Rzecząpospolitą Rafajłowską. Kolejne bitwy miały miejsce w dolinie Bystrzycy między 24-25 stycznia a połową lutego, poczem w marcu 1915 roku grupa Hallera znalazła się w Kołomyi i połączyła z innymi oddziałami legionowymi. Od tego czasu przyjęła nazwę II Brygady Legionów, zwanej też Żelazną dla podkreślenia hartu i wytrwałości tych oddziałów w walkach prowadzonych w skrajnych warunkach karpackiej zimy.
Towarzystwo Karpackie od dawna przygotowywało się do tego jubileuszu; już pięć lat wcześniej zorganizowano podobny wyjazd z okazji 95 rocznicy. Na czele obecnego Komitetu Organizacyjnego stanął, jak poprzednio, historyk dr Jan Skłodowski wspierany cały czas w sprawach organizacyjnych przez Tomasza Smolińskiego. Jan Skłodowski odbył szereg wcześniejszych wyjazdów na Ukrainę aby uzgodnić szczegółowy program, podejmowano też wiele starań w Warszawie i innych miejscach w kraju.
Osobiście bardzo chciałam wziąć udział w tym wyjeździe, nie wiedziałam jak mi się to uda. Zgłosiłam się kilka dni wcześniej i okazało się, że są jeszcze wolne miejsca. Autokar wyruszył 29 października o godz. 22.00 z Warszawy, natomiast z Krakowa jechało pociągiem do Przemyśla (odjazd godz. 21.00) kilka osób, osobiście nie znanych mi wcześniej, wiedziałam tylko, że jadą w wagonie 12. Byli to przewodnicy górscy związani z SKPG, poznaliśmy się na peronie. W Przemyślu musieliśmy czekać trzy godziny na przyjazd autokaru z Warszawy. Po 5-tej rano ruszyliśmy już tym autokarem razem w kierunku granicy. Jazda na miejsce była bardzo długa, w Rafajłowej byliśmy dopiero ok. 20.00. Od czasu do czasu Jan Skłodowski zwracał nam uwagę na mijane miejscowości i ich dawne dzieje np. na Halicz, w którym jednak nie zatrzymywaliśmy się.
Wysiedliśmy natomiast w Bohorodczanach, aby zatrzymać się pod pomnikiem legionowym z tablicą upamiętniającą bitwę i poległych w niej legionistów, złożyć wieńce, zapalić znicze, pomodlić się. Kolejnym takim miejscem była Sołotwina. Ze względu na wydłużający się czas i coraz wolniejszą jazdę po fatalnych, dziurawych miejscowych drogach nie wstępowaliśmy już na dalsze cmentarze.
Po dojeździe na miejsce zostaliśmy rozdzieleni do dwóch pensjonatów, na noclegi i posiłki. Osobiście nocowałam w Wodohraju”, naprzeciwko cerkwi greckokatolickiej czyli przedwojennego kościoła rzymskokatolickiego, przy którym stoi legionowy pomnik.
Obchody rozpoczęły się 1 października od mszy św. w wyżej opisanej cerkwi. Msza była odprawiana po polsku przez proboszcza z Nadwórnej w koncelebrze trzech księży, w tym księdza obrządku greckokatolickiego Hryhoryja Danczyszyna, który na końcu zwrócił się do nas po ukraińsku. Po mszy św. wraz z przybyłymi gośćmi czekaliśmy na mocno opóźniony przyjazd ze Lwowa orkiestry „Surmy Hałyczyny”. W międzyczasie przy krzyżu postawionym na grobie legionisty plut. Rudolfa Nardellego, z zawodu nauczyciela, ułożyliśmy kamienne obramowanie mogiły. Wreszcie zapaliliśmy znicze. Krzyże pozostałych bezimiennych indywidualnych mogił legionistów udekorowane zostały biało-czerwonymi kokardkami, podobnie jak krzyż na mogile Nardellego, a także pomnik. Przyjazd orkiestry opóźnił się o godzinę, wreszcie zaczęło się spotkanie od wspólnego z przedstawicielami miejscowych władz złożenia wiązanek i zapalania zniczy przy pomniku Legionistów oraz przy kurhanie ofiar sowieckich represji na Ukrainie.
Jubileusz otwarli przewodniczący Komitetu Obchodów, Jan Skłodowski i prezes Towarzystwa Karpackiego, Andrzej Wielocha, po czym nastąpiły wystąpienia przewodniczącej Wiejskiej Rady w Bystrzycy, Hanny Wasyliwny Hawiuk i przedstawicieli Konsulatu Generalnego RP we Lwowie, konsul Longiny Putki i konsula Mariana Orlikowskiego. Jan Skłodowski odczytał listy okolicznościowe od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, prof. Małgorzaty Omilanowskiej, Biskupa Polowego Wojska Polskiego, ks. Józefa Guzdka i Dyrektora Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, Krzysztofa Jaraczewskiego, wnuka Marszałka. Wspaniały był występ lwowskiej orkiestry „Surmy Hałyczyny”; zagrano wiele polskich pieśni patriotycznych, a my dołączaliśmy się ze śpiewem.
Objawił się jeszcze jeden przyjaciel, dyrektor zespołu szkół w Pasiecznej, historyk, Roman Sadruk, ze wspaniałym głosem, grający na harmonii i gitarze, znający język polski i wiele polskich pieśni, o czym przekonaliśmy się także później. Od roku 2001 partnerem Pasiecznej jest Prudnik, który miałam okazję poznać w czerwcu br., a Roman Sadruk bywa w Polsce kilka razy do roku.
Sesja historyczna w Domu Kultury w Rafajłowej rozpoczęła się z opóźnieniem o godz. 14.45. Złożyły się na nią 4 referaty, których w tym miejscu nie będę streszczać oraz występy młodzieży szkolnej z Rafajłowej (pieśni ukraińskie) i pana Romana Sadruka; z polskiego repertuaru odnotowałam pieśni: „Jest zakątek na tej ziemi”, „Czerwone maki”, „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę”. Oczywiście to nie wszystko, wyśpiewywał bez końca. Na I piętrze mogliśmy zobaczyć historyczną wystawę przygotowaną przez pana Jana Skłodowskiego.
Czwartek, 2 października okazał się deszczowy. Zebraliśmy się znowu w Domu Kultury na drugim dniu sesji. Rozpoczęła się od prezentacji multimedialnej Andrzeja Wielochy obrazującej karpacki szlak bojowy legionów polskich. Powstał także legion strzelców siczowych, skupiający Ukraińców walczących po stronie austriackiej przeciw wojskom rosyjskim. Bardzo ciekawa była opowieść prof. Tadeusza Trajdosa o kapelanie legionów ks. Józefie Panasiu. Wiele zapisałam, ale nie sposób tego pisać w relacjach, które nie powinny być zbyt długie. Warto może zachęcić do wydanej ostatnio książki profesora na ten temat. Kolejny prelegent, Marek Zalotyński z Mielca mówił o księdzu Józefie Smaczniaku, ostatnim przedwojennym proboszczu Nadwórnej i Rafajłowej. W 1939 roku organizował przerzuty przez granicę na Węgry. Mimo ostrzeżeń nie opuścił parafii, w lutym 1942 roku został uwięziony, zmarł 17 czerwca 1942 r. Jego koledzy szkolni Łodziński i Sokół, zasłużeni dla tych ziem, wystawili kolejny, tym razem żelazny krzyż na przełęczy Legionów (1931 rok). Darek Dyląg opowiadał, jak w czasie jego pierwszych wędrówek po Gorganach natrafili na dawne okopy i umocnienia wojenne, okazało się, że nie mają nic współnego z legionami, natomiast były wykorzystywane do 1960 roku do ukrywania się przed NKWD. Ostatni referat dr Leszka Rymarowicza był na temat Legionu Ukraińskich Strzelców Siczowych. Ciekawostką dla nas było dopuszczanie dziewcząt do czynnej walki.
Spacer po Rafajłowej został odłożony do następnego dnia, natomiast o godz. 16.00 mieliśmy się załadować do dwóch ciężarówek (zwanych gruzowikami), aby dojechać pod Przełęcz Legionów. Na szczęście udało mi się zając miejsce w szoferce, bo jazda tam to była istna cena strachu. To jazda po dziurawych drogach i dnie potoku. Wreszcie gruzowiki stanęły w potoku, a myśmy opuścili je aby podejść już pieszo (ok. pół godziny) na rozległe siodło Przełęczy Legionów. Stacjonowali już tam koledzy z warszawskiego SKPB, którzy z namiotami wędrowali po gorgańskich szlakach. Jakaś ich delegacja była wcześniej na rozpoczęciu obchodów pod krzyżem legionowym w Rafajłowej. Nie byłam raczej pierwsza na przełęczy, płonęło już tam ognisko, a pod krzyżem legionowym znicze. Ze względu na zapadający mrok zarządzono dość szybki odwrót.
Następny dzień także deszczowy, na szczęście nie ulewa. Przedpołudniem odbył się historyczny spacer po Rafajłowej; przewodnikiem był Jan Skłodowski. To przede wszystkim „Hallerówka” – kwatera płk. Józefa Hallera, po wielu latach niezamieszkała stoi, ale w fatalnym stanie. Dobrze, gdyby dało się ją wyremontować i stworzyć tam obiekt muzealny, ale nie jest to takie proste. Moim zdaniem należałoby podjąć starania i u władz ukraińskich i polskich. Następnym interesującym obiektem był również opuszczony budynek szkoły Towarzystwa Szkół Ludowych. Zatrzymujemy się przy cerkwi prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego. Odwiedzamy wreszcie cmentarz na wzgórzu odwiedzając grób spolszczonego Austriaka, Krystiana Stercela. Resztę wolnego czasu spędzamy na indywidualnych spacerach. Osobiście idę z Ewą i Jackiem dawną drogą poniżej kościoła greckokatolickiego dawną drogą, która kończy się ślepo, dość szybko w tartaku. Obiado-kolacja została zapowiedziana godzinę wcześniej, bo o godz. 20.00 był zapowiedziany wieczór folklorystyczny w kolibie przy pensjonacie „Lubawa”. Znowu Roman Sadruk spóźnił się, ale śpiewy z akompaniamentem jego gitary lub harmonii przeciągnęły się do północy.
4 października, śniadanie już o 7.00 i zaraz po 8.00 załadowawszy do autokaru nasze bagaże, dwoma miejscowymi busami opuszczamy zamgloną Rafajłową. Odwiedzamy po drodze pominięte wcześniej w pierwszą stronę pomniki legionowe w Zielonej i Pasiecznej, stale wystarcza jeszcze zniczy i wiązanek. Wreszcie na czas, przed 11.00 dojeżdżamy do kościoła rzymsko-katolickiego w Nadwórnej. Autokar, nie stając przy cmentarzach też zdążył. Ze wzruszeniem na stojący przed kościołem pomnik już świętego naszego Papy Jana Pawła II wystawiony w roku 2009 przez Adama Karchera z Nadwórnej. Rozpoczyna się uroczysta msza św. koncelebrowana przez proboszcza Walerego Skrabę i O. Marcina Wirkowskiego, paulina, obecnie na parafii w Kamieńcu Podolskim. Ojciec Marcin uczestniczył w całej naszej „pielgrzymce”, pomachał nam na pożegnanie dopiero w Nadwórnej. Chór katedralny ze Lwowa im. Jana Pawła II pod dyrekcję pana Bronisława Pacana śpiewa na wejście „Matko nasza miasta Lwowa”, a następnie „Bogarodzicę”. Obecni są mer miasta Nadwórnej Zinowij Andryjowicz, wiceprezes Towarzystwa Przyjaciół Polsko-Ukraińskiego, oddział w Nadwórnej Igor Andruniak, konsul generalny RP pan Jarosław Drozd i konsul Marian Orlikowski. Są w kościele także miejscowi wierni. Homilię głosi proboszcz Skraba. Oto niektóre zanotowane myśli: „Każdy naród ma prawo mieć wolną, niezależną Ojczyznę. Motywami wojen są żądza władzy, panowania nad innymi, namiętność, obojętność. Obejmuje nas cień Kaina. Tragedia I wojny jest okazją do zastanowienia się. Potrzeba ingerencji w gaszeniu konfliktów. Modlimy się dzisiaj za legionistów, ale także za poległych niedawno na Ukrainie”. Po mszy św. zbieramy się przy tablicy upamiętniającej powstanie Rzeczpospolitej Rafajłowskiej i walki Legionów Polskich w Karpatach Wschodnich ufundowanej staraniem Towarzystwa Karpackiego. Obok stoi tablica z nazwiskami fundatorów, na której poznaję z przyjemnością niektóre znajome nazwiska. Tablica zostaje odsłonięta i poświęcona. Obok zostaje otwarta wystawa planszowa autorstwa Jana Skłodowskiego, zrealizowana przy wsparciu finansowym Konsulatu Generalnego RP we Lwowie jako dar dla parafii rzymskokatolickiej w Nadwórnej. Powrót przed ołtarz i jeszcze wystąpienia, chór intonuje „Pierwszą Brygadę”.
Po tej uroczystości idziemy na pobliski cmentarz odwiedzając obelisk legionowy, a także pobliski krzyż ukraiński z napisem „Sława gerojam”. Następnie i nasz autokar oraz autokar lwowskiego chóru i dostojnicy udają się na wspólny obiad w restauracji „Zabawa” w Pniewie.
Ostatnim już punktem programu jest odwiedzenie Mołotkowa i znajdującego się tam pomnika legionowego. Zatrzymujemy się przy pomnikowym dębie liczącym 380 lat, ma 6 m w obwodzie. Naprzeciwko jest chodnik do legionowego pomnika. Przy ogrodzeniu stoi sympatyczny staruszek, który intonuje po polsku” „Przybyli ułani pod okienko” i „O mój rozmarynie”. Uradowani podejmujemy wspólny z nim śpiew. Gdy już byliśmy na miejscu słuchając informacji pana Jana o bitwie mołotkowskiej pojawia się nasz staruszek w mundurze wojskowym z insygniami i orderami UPA. Po modlitwie przy udekorowanym pomniku, przy ostatnich zniczach miejscowi notable zapraszają nas do Domu Kultury i szkoły, której uczniem przed wojną był nasz staruszek i nie zapomniał języka polskiego. Kierownik szkoły – jedenastolatki – chwali się salami komputerowymi i gabinetami przedmiotowymi. Starosta pokazuje nam tereny ze źródłami mineralnymi, marzyłoby się zbudowanie przy nich uzdrowiska à la choćby Swoszowice. W Domu Kultury zwraca uwagę obszerna sala audiowizualna, a na I piętrze biblioteka z poczęstunkiem i kieliszkami na stole. Czas nasz się kurczy, ale nie wypada wzgardzić gościną tubylców. Wreszcie ok. 18.00 ruszamy już bez większych postojów w kierunku Lwowa. Tam nie mieliśmy wstępować, ale w rezultacie odbyliśmy bardzo sympatyczny objazd po mieście „Lwów by night”. Rozpoznajemy zabytki – to oświetlona katedra św. Jura, kościół św. Elżbiety, ul. Akademicka, hotel „Żorż”. Wreszcie od Lwowa dobra droga, zbudowana zapewne na Euro. Medyka – granica. W Przemyślu jesteśmy ok. 4-tej rano, Małopolanie opuszczają autokar. O tyle nie szkodzi, bo tym razem nie musimy za długo czekać i odjeżdżamy pociągiem do Szczecina o 4.54.
Jestem szczęśliwa, że byłam obecna na tym patriotycznym wyjeździe kresowym. A nasz „przywódca” Jan Skłodowski jedzie kontynuować legionowe obchody do Rumunii (Berbeşti w Marmaroszu).
Barbara Morawska-Nowak
Foto: Dariusz Dyląg