Mieć Tatry w nazwie oznacza pewien rodzaj zobowiązania, aby szczególnie te góry poznawać, zwłaszcza teraz, gdy granica państwa nie stanowi bariery. W niedzielę 7 sierpnia 2016 r. w dwunastoosobowym składzie poznaliśmy w naturze część słowackich Tatr Zachodnich.
Niektórzy z nas postanowili leniwie odpocząć wśród Rohackich Stawów, tymczasem nogi same poniosły ich aż na Smutną Przełęcz (1968 m n.p.m.). Zdecydowana większość grupy wybrała wędrówkę granią.
Początek trochę nietypowy jak na reguły parku narodowego, bo przejście nartostradą wiodącą wzdłuż Doliny Salatyńskiej, a potem nieznakowanym łącznikiem między górną stacją kolejki krzesełkowej a grzbietem Brestowej. Panie nieco ułatwiły sobie zadanie i z bojowym hasłem: „Baby górą” usadowiły się na wygodnej kanapie, która wyniosła je szybko 460 m w pionie. Dalej trzeba już było piąć się stromo w górę.
Na szczycie Brestowej (1934 m n.p.m.) panowie nie pozwolili długo na siebie czekać. Po krótkim odpoczynku spowodowanym porywistym wiatrem, który przypomniał, że w Tatrach nawet w słoneczny, letni dzień nie można zapominać o kurtce, rozpoczęliśmy najbardziej atrakcyjną technicznie i krajobrazowo część wędrówki –fragmentem głównej grani Tatr przez zachodniotatrzańskie dwutysięczniki (Salatyn, Spalona, Pachoł).
Myliłby się ten, kto sądziłby, że grań słowackich Tatr Zachodnich jest podobna do tej biegnącej wzdłuż polskiej granicy. Zwykła ścieżka przeplata się tutaj ze stromymi, skalistymi podejściami, grań trawiasta z wąską granią najeżoną skalnymi czubami i turniczkami. Niektórzy z nas bawili się przejściem ściśle granią przez skalne zęby nawet wtedy, gdy ścieżka je omijała. Jednym pomogło doświadczenie ze wspinaczki w skałkach, inni po prostu mają naturę kozic górskich.
Odpoczynek na szczytowej łące Spalonej (2083 m n.p.m.) pozwolił na dłuższe spojrzenie w kierunku Gierlachu, Wysokiej i Rysów oraz na całą grań słowackich Tatr Zachodnich. Ostatnie, strome, skalisto – piarżyste podejście na Pachoł (2167 m n.p.m.) zwieńczone zostało równie wspaniałym widokiem na pobliski Banikov i Baraniec oraz rozległą panoramą na Góry Choczańskie, Małą i Wielką Fatrę oraz Niżne Tatry.
Zejście doliną tatrzańską z reguły dość mocno przesuwa w czasie kres wędrówki szczególnie, gdy jest tak piękna jak Dolina Zielona, w której pomimo dużego ruchu turystycznego można często usłyszeć odgłosy komunikujących się świstaków.
Schodząc w dół spoglądaliśmy na oświetlone zbocza Rakonia i Wołowca oraz taflę Wyżniego Stawu Rohackiego, a już znacznie niżej wśród drzew regla dolnego słuchaliśmy jedynego dopuszczalnego w parku narodowym hałasu – spadającej z progu Rohackiej Siklawy.
Z własnego punktu widzenia ośmielam się wyznać, że dla pani po pięćdziesiątce, której nieobcy jest lęk wysokości, przejście poszarpaną granią ze znacznymi wahaniami wysokości, to nie była bułka z masłem, więc czuję ogromną satysfakcję i mam poczucie, że tego dnia znalazłam się we właściwym miejscu w gronie właściwych osób.
M.D.