Niektórzy mówią, że to czwarta rano, inni (w tym i ja), że to czwarta w nocy. Niezależnie od sformułowań, o tej właśnie godzinie, w trzyosobowym składzie: Witek, Radek i Jacek, wyjechaliśmy z Oświęcimia, aby kontynuować pomysł przejścia zimą całej Orlej Perci. Po pokonaniu w ubiegłych latach odcinków od Koziej Przełęczy do Koziego Wierchu i od Zawratu do Koziej Przełęczy, w tym roku wybraliśmy stosunkowo krótki i chyba najłatwiejszy (co nie znaczy łatwy) fragment – od Koziego Wierchu do Przełączki nad Dolinką Buczynową. W odróżnieniu od już przebytych jak i kolejnych, planowanych odcinków, ten wymaga zejścia na przeciwną stronę grani, czyli w konsekwencji przejścia z Doliny Pięciu Stawów Polskich do Doliny Gąsienicowej. Ale po kolei.
Na parking w Palenicy Białczańskiej dotarliśmy jeszcze przed wschodem słońca i przy kilkunastostopniowym mrozie ruszyliśmy drogą w stronę Wodogrzmotów Mickiewicza, a następnie ścieżką wiodąca wzdłuż Doliny Roztoki. Tu, po wyjściu z lasu, mogliśmy podziwiać oświetlone porannym słońcem zbocza masywów Koziego Wierchu i Wołoszyna. Niekonwencjonalnie jak na zimę postanowiliśmy ominąć schronisko nad Przednim Stawem i pójść wprost nad Wielki Staw, mając nadzieję na zobaczenie efektownych lodospadów. Widok nas jednak rozczarował. Tu gdzie latem jest przyciągająca rzesze turystów swymi rozmiarami i pięknem Siklawa, było pole śnieżne.
Znad Wielkiego Stawu, po krótkiej przerwie na posiłek i ubranie raków, ruszyliśmy w stronę szczytu Koziego Wierchu. Najpierw wzdłuż śladów w śniegu, a wyżej, gdy zanikły na twardym podłożu, wprost w górę. W miarę nabierania wysokości przed naszymi oczami roztaczała się coraz szersza panorama, ale też coraz dotkliwiej odczuwaliśmy wzmagający się wiatr (oczywiście wiejący w twarz ), którego nie rekompensowały nawet promienie słońca. Kwadrans po jedenastej dotarliśmy na szczyt. Sądząc z braku śladów na śniegu przy podejściu ostatnich metrów, byliśmy pierwsi tego dnia.
Odcinek Orlej Perci, który był przed nami, to zejście około 100 m przebytą wcześniej drogą, a następnie trawers południowego zbocza Koziego Wierchu i osiągnięcie grani bezpośrednio przed Przełączką nad Dolinką Buczynową, już za skałami Buczynowej Strażnicy. W warunkach letnich to (wg mapy) 45 min. przejścia po niezbyt trudnej ścieżce. Śnieg zmienia całkowicie charakter tej drogi. Odnalezienie przebiegu ścieżki jest praktycznie niemożliwe, a trawersowanie zbocza zgodnie z jej przebiegiem nie zawsze najkorzystniejsze i najbezpieczniejsze. Sami doświadczyliśmy tego, gdy początkowo trawersowaliśmy pole śnieżne o twardej powierzchni, w którą zagłębiały się jedynie zęby raków, by po postawieniu kolejnego kroku zapaść się w kopnym, nawianym śniegu do połowy uda. Najlepszym rozwiązaniem okazało się podejście jak najwyżej wzdłuż jednego z żeber i trawersowanie tuż pod odsłoniętymi skałami. Przejście tego odcinka zabrało nam około 1,5 godz.
Z Przełączki nad Dolinką Buczynową spada do Koziej Dolinki Żleb Kulczyńskiego, którym wiedzie czarny szlak. To była nasza droga zejściowa. Górny odcinek żlebu (~3/4 całej długości) jest prawie jednostajnie nachylony i przy zastanych warunkach śnieżnych, gdy zapadaliśmy się powyżej kolan, nie stanowił trudności. Należało jedynie uważać przy rozwidleniu żlebu, aby wejść we właściwą odnogę. Ten ostatni odcinek jest najstromszy, ale ubezpieczony łańcuchem. Zastanawialiśmy się, czy będziemy musieli po raz pierwszy używać własnej asekuracji, ale wspomniany łańcuch był możliwy do wykorzystania, więc lina i reszta sprzętu pozostały w plecakach.
Stanięcie przy rozstaju szlaków w Koziej Dolince oznaczało koniec trudności, ale nie koniec wycieczki. Przed nami pozostał jeszcze długi odcinek powrotny do Palenicy Białczańskiej. Zgodnie z planem udaliśmy się do schroniska na Hali Gąsienicowej, gdzie nieco zregenerowaliśmy siły i po około godzinnej przerwie ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Równi Waksmundzkiej. To był mozolny odcinek, na którym poruszanie się przypominało trochę chodzenie po suchym piasku. Co prawda były ślady w śniegu, ale prowadziły nie zawsze zgodnie ze szlakiem, raz w górę, raz w dół, a prostowanie wydeptanej ścieżki wiązałoby się z brnięciem w śniegu powyżej kolan, wiec mijało się z celem. Dotarcie na polanę na ramieniu spadającym z Żółtej Turni zwanym Wolarczyskami zajęło nam ponad godzinę, ale znaleźliśmy się tam dokładnie w chwili, gdy zbocza Koszystej złociły się w zachodzącym słońcu.
Kiedy doszliśmy do połączenia ze szlakiem wiodącym z przełęczy Krzyżne zapadał już zmierzch i musieliśmy włączyć czołówki. O dziwo dalsza droga zaczęła nam ubywać znacznie szybciej, w zasadzie zgodnie z letnimi mapowymi czasami. Na szczyt Gęsiej Szyi dotarliśmy po godz. 19, więc zamiast panoramy Tatr mogliśmy podziwiać jedynie rozgwieżdżone niebo, na które księżyc miał wzejść dopiero około północy. Po niespełna godzinie, a łącznie po 14 godzinach, przejściu ~25 km i pokonaniu przeszło 1700 m przewyższenia, szczęśliwie zeszliśmy do Palenicy Białczańskiej.
Jacek