Być prawie cały dzień na audiencji u królowej to nie lada gratka. Taka okazja trafiła się nam w sobotę 3 lutego, kiedy zawitaliśmy w Zawoi – Policzne, aby przede wszystkim szusować na stokach Mosornego Gronia. Królowa Beskidów – Babia Góra razem ze świtą: Małą Babią, Pilskiem i Jałowcem byli doskonale widoczni w blasku przebijającego się przez chmury słońca. Królowa w śnieżnobiałej szacie spoglądała z wysoka na nasze poczynania i łaskawie pozwalała się podziwiać. Robiliśmy wszystko, żeby się nie nudziła, a to rytmicznie falując w skrętach narciarskich niczym w tanecznych pląsach, a to wykonując niekontrolowane fikołki z lądowaniem na plecach, a to wzniecając burzę śnieżnego pyłu przy gwałtownym hamowaniu z fantazją. A wszystko to w pełnym szacunku skłonie na ugiętych nogach. Wytrzymajcie tak cały dzień, to zobaczycie jak bolą mięśnie ud. Niektórzy wręcz heroicznie zmagali się z bólem kolan, aby tylko zadowolić Królową i cieszyć się z jej obecności.
W okolicy południa u stóp Mosornego Gronia, a potem na jego szczycie czas narciarzy i turystów urozmaicił śpiewem regionalny zespół „Juzyna”, który tworzą młodzi i bardzo młodzi mieszkańcy Zawoi, kultywujący folklor górali babiogórskich (juzyna to w tutejszej gwarze rodzaj podwieczorku, otrzymywanego dawniej przez dzieci zajmujące się pasterstwem od gospodarzy, powierzających ich opiece swoje zwierzęta).
Wczesnym popołudniem niektórzy spośród nas zdecydowali się ściągnąć narty z nóg i ruszyli na pieszą wędrówkę po okolicach Mosornego Gronia. Niebieskim szlakiem zeszli dość stromo do leśnego zakątka, w którym znajduje się jeden z najwyższych (8 m) i najpiękniejszych w Beskidach naturalny wodospad na Mosornym Potoku. Dalej nieznakowaną ścieżką wśród śpiących buków i świerków, w leśnej ciszy, zakłóconej jedynie rytmicznym stukaniem dzięcioła, który oznajmiał, że dobiera się do korników, podeszli bez trudu w okolice Hali Śmietanowej (gdzie te czasy, że brnęło się w śniegu po kolana albo wyżej), aby następnie powrócić na szczyt Mosornego.
Królowa miała nas już dość i zasłoniła się chmurami. Ostatni zjazd był bardziej czujny, bo zrobiło się ślisko, muldowato i wieczornie. Na koniec z zaróżowionymi mrozem i zmęczeniem policzkami grzaliśmy dłonie przy filiżankach gorącej herbaty, zadowoleni z królewskiej audiencji.
A następnego dnia nawet w dolinach sypnęło śniegiem…
M.D.