Lubię czas spędzony w górach z ludźmi, z którymi jest mi po drodze. W marcową niedzielę nastał właśnie taki czas, który spędziliśmy wśród wzniesień Beskidu Śląsko – Morawskiego. W czasie wcześniejszych wycieczek poznaliśmy już najwyższy szczyt pasma – Łysą Górę (1323 m n.p.m.) oraz Kozubową (981 m n.p.m.), teraz przyszedł czas na Radhošť.
Rozpoczęliśmy wędrówkę z parkingu Ráztoka na skraju miejscowości Trojanovice. Początkowo mieliśmy szemrzące (nie mylić z szemranym ) towarzystwo malowniczych potoków, spływających kaskadowo ze zboczy po kamiennych stopniach. Później niebieski szlak stał się stromy i aż do przełęczy Pustevny stanowił najbardziej wymagający odcinek naszej trasy. Po spokoju leśnej ścieżki ośrodek Pustevny sprawił na mnie wrażenie chaosu – budynek górnej stacji kolejki krzesełkowej, liczne obiekty gastronomiczne, nastawione na masową turystykę pieszą, narciarską i rowerową, częściowy plac budowy. W natłoku zabudowań przygasły znajdujące się tutaj perełki architektury – zrekonstruowane, niezwykłe, oryginalne, kolorowe, dawne schroniska z końca XIX wieku: Maměnka i Libušín (to drugie jest obecnie odnawiane po pożarze) oraz ponad stuletnia dzwonnica drewniana. To niewiarygodne, że w XVIII wieku znajdowała się niedaleko stąd pustelnia dla jednego pustelnika!
Po obejrzeniu miejscowych atrakcji (a także relacji ze skoków w Planicy) i krótkim posiłku ruszyliśmy bardzo popularnym wśród Czechów traktem, wiodącym w kierunku głównego celu naszej wycieczki. Na szczęście śnieg przykrywał asfaltową drogę. Łatwe podejście, momentami nawet płaskie (może z wyjątkiem śliskiego dojścia do altany widokowej zwanej Cirilką) doprowadziło nas do spotkania oko w oko z granitowym, słowiańskim bóstwem, które plecami witało się z turystami. Bóg Radegast miał groźną minę, ale pozwolił się sfotografować.
Szlak prowadził nas dalej grzbietem i chociaż przejrzystość powietrza była daleka od doskonałości, bo nawet niezbyt odległa Lysá Hora ledwie rysowała swój kontur na tle nieba, to nareszcie można było głębiej odetchnąć przestrzenią, spoglądając na beskidzki krajobraz.
Radhošť (1129 m n.p.m.) był rad gościom z Polski i przywitał nas słonecznie. Tuż pod szczytem zajrzeliśmy najpierw do wnętrza górskiego hotelu Radegast, aby spróbować specjałów miejscowej kuchni. Mnie zasmakowała radhoszczańska odmiana kwaśnicy, natomiast po degustacji słynnego, czeskiego piwa zgodnie uznaliśmy, że ma tutaj przereklamowany smak.
Po uciechach cielesnych czekała nas strawa duchowa, bo Radhošť od dawna był uznawany za świętą górę. Najpierw, według legendy, był siedzibą słowiańskiego boga gościnności, płodności i urodzaju, boga słońca i wojny, a znacznie później, pod koniec XIX wieku, został wybrany przez ludność Wołoszczyzny Morawskiej jako miejsce upamiętnienia świętych Cyryla i Metodego – prekursorów ewangelizacji tych terenów, czego wyrazem jest kaplica pod ich wezwaniem oraz rzeźba obu świętych z leżącym u ich stóp pogańskim bożkiem.
Ze szczytu Radhoszcza niebieskie znaki poprowadziły nas nadal wzdłuż granic narodowego rezerwatu przyrody Radhošť ścieżką sprawiającą wrażenie dzikiej, na której było sporo powalonych śnieżną zimą drzew lub połamanych gałęzi. Velka Polana znów ogrzała nas promieniami słońca i odsłoniła piękny widok na charakterystyczny wierzchołek za nami.
Po dość znacznym obniżeniu się terenu, podziwiając buki i pierwsze wiosenne kwiaty opuściliśmy znakowaną ścieżkę, aby następnie przez ok. 7 km iść asfaltową drogą pośród drzew, z niewielkimi skrótami na przełaj, dostrzegając jeszcze czasami w górze czubek wieży radiowo – telewizyjnej na szczycie Radhoszcza.
Na parkingu podzieliliśmy się wrażeniami z wędrówki i ruszyliśmy w drogę powrotną do Oświęcimia. Dopiero na pożegnanie góry Beskidu Śląsko – Morawskiego ukazały się nam wyraźnie, jakby zachęcając do ponownego z nimi spotkania.
M.D.