Kołowa wycieczka na Rohacze zaplanowana była na niedzielę 2 października, jednak z powodu prognozowanego na ten dzień deszczu i niskich chmur jej termin został przesunięty o tydzień – na sobotę 8 października. Nasza formuła wyjazdów prywatnymi samochodami umożliwia takie zmiany i to była dobra decyzja. Dzień okazał się wymarzony – słoneczny i dość ciepły jak na tę porę roku, a przejrzystość powietrza bardzo dobra.
W czwórkę: Daniel, dwóch Bartków i Jacek przyjechaliśmy na parking pod Spálenou i kilka minut przed godziną ósmą ruszyliśmy dnem Doliny Rohackiej w kierunku Ťatliakovej chaty, a stamtąd niebieskim szlakiem prowadzącym Doliną Smutną na Smutną Przełęcz. Od samego początku towarzyszyły nam wspaniałe widoki – jesień ze wszystkimi swymi barwami na dole i początek zimy na szczytach – dwa w jednym. Na ścieżce śnieg pojawił się na wysokości około 1700 m n.p.m. jednak z uwagi na panujące od kilku dni temperatury powyżej zera był rozmiękły i znacząco nie utrudniał podejścia. Po dotarciu na przełęcz odczuliśmy silne podmuchy wiejącego od południowej strony grani wiatru i musieliśmy ubrać na siebie kurtki i założyć kaptury – taki urok gór.
Po krótkim odpoczynku, posiłku i kontemplacji widoków ruszyliśmy graniowym szlakiem w kierunku Rohacza Płaczliwego. Tu też zima przeplatała się z jesienią, na trawersujących ścieżkach leżał rozmiękły śnieg, natomiast skały były odsłonięte i suche. Oczywiście cały czas towarzyszyły nam wspaniałe widoki na Niżne Tatry, granie Tatr Zachodnich i poszczególne szczyty Tatr Wysokich oraz Beskidy z Babią Góra i Pilskiem, tym rozleglejsze im wyżej się znajdowaliśmy.
Na szczycie Rohacza Płaczliwego, najwyższym punkcie wycieczki, na który dotarliśmy kwadrans przed południem, odbyło się wręczenie legitymacji PTT nowemu członkowi naszego koła – Bartkowi. Pogoda, taka jak tego dnia nie trafia się często, więc cieszyliśmy oczy widokami i pomimo zaplanowanej dość długiej trasy nikomu nie śpieszyło się, aby ruszać. Przed nami był jednak drugi z Rohaczy – Ostry, czyli najbardziej wymagający odcinek trasy, w szczególności na zejściu na Jamnicką Przełęcz, z fragmentami skalnymi ubezpieczonymi łańcuchami. Faktycznie zejście, zwłaszcza tam gdzie pomiędzy skałami było nieco śniegu, wymagało wzmożonej uwagi.
Jak dotąd ruch na szlaku nie był zbyt duży. Zmieniło się to na Wołowcu, gdzie było sporo osób, głównie Polaków (chociaż znacznie mniej niż w szczycie sezonu) zapewne dlatego, że technicznie wejście na Wołowiec nie sprawia przeciętnemu turyście żadnych trudności.
Mankamentem jesiennych wycieczek jest wcześnie zapadający zmrok. Dość długo zabawiliśmy na Rohaczach, więc teraz musieliśmy się już śpieszyć. Na zejściu w kierunku Rakonia ostatni raz musieliśmy uważać, aby nie poślizgnąć się na śniegu. Dalej, gdy ścieżka wiodła poniżej poziomu 1900 m warunki były typowo jesienne, więc dość szybko dotarliśmy na Grześ, gdzie postanowiliśmy, zgodnie z planem, kontynuować przejście zielonym szlakiem wiodącym mniej popularnym, aczkolwiek ciekawym i widokowym grzbietem na Przełęcz pod Osobitą, z którego mogliśmy oglądać otoczenie Doliny Bobrowieckiej, oświetlone zachodzącym słońcem. Ostatni odcinek trasy czyli zejście z przełęczy Ciepłym Żlebem (500 m deniwelacji) pokonywaliśmy już przy świetle czołówek.
To był długi, pełen wrażeń i estetycznych doznań dzień, który naładował nas pozytywną energią na nadchodzący tydzień. Do zobaczenia na kolejnej górskiej wycieczce.
Jacek