Jeszcze cię dobrze nie znamy, Beskidzie Wyspowy, ale wciąż cię poznajemy. Czy się tobą zauroczymy?
Dla niewprawnego turysty to oryginalne pasmo beskidzkie z długimi, stromymi podejściami i dużymi wysokościami względnymi może być niemałym wyzwaniem, ale za to nie jest trudne topograficznie, bo nie ma tu poplątanych grzbietów i schodząc w dół łatwo dotrzeć do siedzib ludzkich. Przekonaliśmy się o tym w pogodny, choć chłodny, majowy dzień. Początek drogi z Kasiny Wielkiej dał nam niezłą rozgrzewkę. Strome podejście stokiem narciarskim, przy świeżym zapasie sił sprawiło, że szybko nabraliśmy wysokości i mogliśmy spoglądać wstecz na wyspowy krajobraz.
Po osiągnięciu górnej stacji wyciągu nasze drogi częściowo się rozeszły. Kasia z Bożeną wolały degustować smak kawy parzonej górską wodą, dlatego wybrały skrót do Stacji Turystycznej na Śnieżnicy, pozostali zaś zaczęli wspinać się już łagodniej leśną ścieżką, pomalowaną dwoma odcieniami zieleni: jasną – liściastą, ciemną – iglastą, na zalesiony szczyt Śnieżnicy (1007 m n.p.m.). Po stwierdzeniu, że północne jej stoki są rzeczywiście strome, popędziliśmy raźno w dół w kierunku Młodzieżowego Ośrodka Rekolekcyjnego, gdzie dopadliśmy na werandzie nasze koleżanki, będące po spożyciu drożdżówki i oczywiście pobudzającego do życia czarnego trunku. Nie mogliśmy sobie odmówić. I kawa musi być, bo bez niej nie można żyć. Po pół godzinie, nieco zziębnięci stanem spoczynku wróciliśmy na niebieski szlak schodzący na przełęcz Gruszowiec. Tam czekała nas miła niespodzianka. Przechodząc obok przydrożnego baru o jakże intrygującej nazwie „Pod Cyckiem” zostaliśmy zauważeni przez Szymona Barona, który wraz z bielską gromadą spod znaku Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego zrobił tutaj przystanek w drodze na Śnieżnicę. Radosne słowa powitalne i uśmiechnięta wspólna fotografia zjednoczyła na kilka chwil nasze grupy.
Po wymianie uwag o trudności trasy ruszyliśmy w przeciwnych kierunkach, my na sąsiedniego bliźniaka, czyli Ćwilin. Rychło zorientowaliśmy się, że zyskaliśmy nowego towarzysza drogi. Kudłaty, nieco zaniedbany, nieduży psiak o sympatycznej mordce wyraźnie zaczął nam przewodzić. Nazwaliśmy go roboczo G-PieS. Zawsze kilka metrów przed nami, oglądając się, czy za nim idziemy, prowadził nas bezbłędnie. Widocznie odpowiadała mu nasza spokojna grupa. My zaś szliśmy bardzo stromo w górę, w górę, w górę i tak przez godzinę stromości. Gdyby tylko na tym polegały trudności życiowe, to chcielibyśmy się tak męczyć. Błotnista ścieżka nosiła liczne ślady ludzkie. Dziwne, bo turystów spotykaliśmy niewielu. Ach, no przecież bielski Oddział przetuptał tędy jakiś czas temu.
Wyżej las stracił na swojej gęstości i dorodności, by na szczycie Ćwilina (1072 m n.p.m.) zamienić się na rozległą polanę z niezwykłym widokiem na południe, obejmującym najwyższą w Beskidzie Wyspowym Mogielicę z polaną podszczytową, Przehybę i Radziejową, nad pasmem Gorców – Tatry w całej rozciągłości, przesłonięte tego dnia chmurami i wyniosłą Babią Górę.
Nasz kudłaty, milczący przewodnik, poczęstowany bułką z szynką oraz ciastkiem (przecież to nie dzikie zwierzę), odtańczył szalony taniec z plastikową butelką w zębach, czym zachęcił niektórych z nas do zabawy w gonitwę.
Z wyłysiałego szczytu Ćwilina, wśród bogatych w owoce borowin i kikutów uschniętych drzew zeszliśmy znowu do lasu. Niestety z powodu kontuzji nogi Asi, nasza mała gromadka podzieliła się na dwa zespoły. Grupa wsparcia Asi (szczególne wyrazy wdzięczności dla Adama) powędrowała szlakiem rowerowym, aby jak najkrócej dojść do drogi i w oczekiwaniu na pojazd odpocząć na łące i posłuchać szmeru strumienia.
Reszta grupy pomaszerowała przez długie ramię Ćwilina zwane Czarnym Działem. Ta niezwykle malownicza trasa prowadziła często skrajem łąk, odsłaniających widoki na beskidzkie zbocza. Krajobraz nasycony podkreśloną słońcem intensywną zielonością, angażował wszystkie zmysły, a łagodne zejście, pomimo szybkiego tempa pozwalało na obserwację, już z perspektywy pogórza, okazale strzelających w górę szczytów Lubonia Wielkiego, Szczebla i Lubogoszczy.
Nasze dwa zespoły spotkały się na parkingu w Mszanie Dolnej. G-PieS dotarł tam również idąc z nami. Jeśli spotkacie go na szlaku, bądźcie dla niego łaskawi, bo to niestrudzony biegacz górski i znakomity, wierny kompan do górskiej włóczęgi.
M.D.