Na skraju Tatr Zachodnich wznosi się charakterystyczny szczyt, utworzony z wapiennych skał, które w słoneczny dzień wyróżniają się bielą, zaś przy zachmurzonym niebie stają się siwe. Ten „staruszek” tatrzański czyli Siwy Wierch stał się celem naszej letniej wycieczki, spędzonej w kameralnym gronie. Tym razem chcieliśmy poznać trasę z Bobrowieckiego Wapiennika (słow. Bobrovecká Vápenica). Jest ona o 4 km dłuższa niż z Wyżniej Huciańskiej Przełęczy. Trzeba na niej pokonać o 300 m większą różnicę wzniesień, za to jest łatwiejsza technicznie. To trasa bardzo spokojna, wolna od tłumów, oblegających popularne fragmenty Tatr.
Ścieżka poprowadziła nas przez widokowe Babky (1566 m n.p.m.), kwieciste o tej porze roku (niezwykle okazale prezentował się kłujący ostrożeń głowacz). Żeby je zdobyć, musieliśmy się jednak sporo napocić. Na wysokości ok. 1600 m mieliśmy okazję spotkać stado owiec, zajadających tatrzańskie zioła. My chwilę wcześniej spałaszowaliśmy racuchy, więc nie wchodziliśmy sobie w drogę.
Od Sedla Predúvratie ścieżka wznosi się stosunkowo łagodnie, albowiem obecnie szlak omija szczyt Ostrej, co znacząco oszczędza wysiłek i czas, potrzebny na pokonanie drogi na szczyt Siwego Wierchu. Dopiero w końcówce finałowego podejścia robi się stromo. Ścieżka zmienia swój charakter na bardziej wysokogórski i przeciska się między skałami. Po czterech godzinach wędrówki usiedliśmy na wapiennym szczycie, zapominając o niewyspaniu i zmęczeniu, patrząc na liczne pasma górskie rozciągające się wokół.
Nasza droga powrotna wiodła ponownie przez Sedlo Predúvratie. Stamtąd skierowaliśmy kroki do Chaty pod Náružím. Tu nieoczekiwanie przekonaliśmy się, że dla przypadkowego turysty schronisko oferuje właściwie tylko napoje. Na szczęście mieliśmy jeszcze niezawodne racuchy, które w połączeniu z dawką kofeiny postawiły nas na nogi.
Leśnym traktem, dającym upragniony cień zeszliśmy przez Tokariny do Bobrowieckiego Wapiennika. Na dole 26°C, więc z ulgą zdjęliśmy górskie buty przed czekającym nas trzygodzinnym powrotem do Oświęcimia. Przez okna samochodu z zadowoleniem spoglądaliśmy jeszcze w górę na wierzchołek naszego „staruszka”.
M.D.