Z górą o charakterystycznym wierzchołku, zwieńczonym masztem nadajnika radiowo – telewizyjnego jestem oswojona od dawna. Dominuje nad Szczyrkiem, jest rozpoznawalna ze wzniesień Beskidu Małego i Żywieckiego, stanowi mekkę narciarzy. Skrzyczne – najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, stało się głównym celem naszej majówki w górach.
W 1-majowy poniedziałek Szczyrk dopiero leniwie przeciąga się po porannej kawie, gdy my ruszamy niebieskim szlakiem. Droga nieustannie pnie się w górę, raz stromiej, raz łagodniej. Szybko nabieramy wysokości, spoglądając wstecz na masyw Klimczoka. Miejscami stok jest zmasakrowany wskutek trwającej obecnie modernizacji dolnego odcinka kolejki linowej. Coś za coś.
Wraz ze wzrostem wysokości odsłania się otoczenie Kotliny Żywieckiej. Prawie nie ma już śladu po niedawnym nawrocie zimy.
Szczyt Skrzycznego (1257 m n.p.m.) na szczęście nie jest tak gęsto zaludniony, jak zwykle, zapewne z powodu remontu wyciągu krzesełkowego. Tutaj odpoczywamy po trudach podejścia – najpierw posiłek przy schronisku, potem spojrzenie z platformy widokowej na góry i doliny. Pojawiają się paralotniarze, którzy lubią to miejsce oglądać z lotu ptaka.
Ruszamy w stronę Malinowskiej Skały. Ten fragment szlaku kojarzy mi się z bieszczadzkimi połoninami, lecz nie jest to naturalnie ukształtowany krajobraz, ale rezultat wycinki chorych drzew. Porośnięty kosodrzewiną i nowymi sadzonkami świerków, odsłania cudne panoramy. Tu warto być w pogodny dzień: królowa Babia, Pilsko, rąbek Tatr, Mała Fatra, Barania Góra, a nawet hen ku zachodowi charakterystyczny szczyt czeskiej Łysej Góry.
Słoneczny dzień zachęca wielu do aktywności fizycznej, więc turystów na szlaku jest sporo, przemykają także biegacze górscy i rowerzyści.
Na Malinowskiej Skale (1152 m n.p.m.), znanej z ciekawej wychodni skalnej tuż pod szczytem, zbudowanej ze zlepieńców, drzewa świerkowe również są tylko wspomnieniem, utrwalonym na fotografii sprzed 10 lat. Oddychamy pełną piersią, bo czuje się tu przestrzeń.
Dalsza trasa wiedzie przez Malinów, obniżając się następnie dość stromo ku Przełęczy Salmopolskiej, która wcale nie jest końcem naszej wędrówki. Z przełęczy, po zostawieniu paru dutków na grillowany oscypek, kierujemy się w stronę pasma Kotarza (974 m n.p.m.), tym razem podziwiając całą grań od Stożka po Czantorię. Wędrówka przez pofałdowany Beskid Węgierski wcale nie jest taka łatwa, gdy nogi są już zmęczone. Odpoczywając na trawie spoglądamy na opadające do doliny rzeki Żylicy masywy Skrzycznego i Malinowskiej Skały, które sprawiają nieco smutne wrażenie, bo są ogołocone z drzew, a przecież nie skaliste. Natomiast w Beskidzie Węgierskim mieszany las bukowo – świerkowy wydaje się być zdrowy, chociaż jeszcze nie nabrał wiosennych odcieni.
Na Beskidku opuszczamy znakowany trakt i schodzimy stromo, a potem bardzo stromo do zapełnionego turystami Szczyrku. Nad nami znów piętrzy się Skrzyczne, a my miłe wspomnienia z jego szczytu zabieramy ze sobą.
M.D.