Po pięknym słonecznym tygodniu, prognozy na sobotę były niezbyt optymistyczne. Od rana zapowiadano opady, dopiero popołudniu miało się rozpogodzić. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie planowaliśmy tym razem wczesnego wyjazdu z Oświęcimia. Nasza sześcioosobowa grupa dociera na parking w przysiółku Pila kwadrans przed jedenastą. Zgodnie z zapowiedziami pada niewielki deszcz, a my, również zgodnie z planem ruszamy żółtym szlakiem wzdłuż Białej doliny (Biela dolina) w kierunku wąwozu Stredne Piecky. Cisza i spokój, oprócz nas na szlaku nie widać nikogo. Czy to na pewno Słowacki Raj? Otoczenie upewnia nas jednak, że jesteśmy w Raju. Idziemy dnem strumienia, po obu jego stronach wyrastają skalne ściany, a wzdłuż całej drogi, raz po raz, trzeba przechodzić przez typowe dla tych gór drewniane kładki, przypominające leżące drabiny. Gdzieniegdzie brakuje w nich pojedynczych szczebli, a padający deszcz sprawia, że są one wyjątkowo śliskie. W pewnym momencie dalszą drogę zamyka kilkunastometrowy uskok, tworzący na płynącym dnem wąwozu strumieniu wodospad. Do wspięcia się na próg służy prawie pionowa, stalowa drabina (ale „prawie” robi jednak różnicę). Po niespełna półgodzinie … znów to samo, kolejny wysoki próg i kolejna stalowa drabina, tym razem trochę mniej stroma. Od czasu do czasu przejść trzeba po stalowych stopniach przymocowanych do ściany skalnej nad strumieniem. Chociaż odcinki te ubezpieczone są łańcuchem, to wymagają ostrożności przy ich pokonywaniu, a dla osób mających lęk wysokości mogą stanowić poważne wyzwanie. Dla wprawnych turystów, kochających przestrzeń to czysta przyjemność.
Gdy przed trzynastą docieramy do końca wąwozu Piecky deszcz praktycznie ustaje. Kierujemy się do kolejnego punktu na trasie wycieczki, którym jest Kláštorisko. Tu zlokalizowane jest schronisko o tej samej nazwie oraz ruiny klasztoru kartuzów i położony przy ruinach kaplicy z XV w. symboliczny cmentarz poświęcony tym, którzy w Słowackim Raju zakończyli swą ziemską pielgrzymkę.
Po przerwie na posiłek przychodzi kolej na szczególną atrakcję wycieczki – niedawno otwartą ferratę Kysel’, której początek znajduje się 200 m poniżej schroniska. Dla części osób z naszej grupy jest to pierwsze zetkniecie się z tego typu drogą. Szybko okazuje się, że jest to dość nietypowa ferrata, jeśli porównać ją np. z ferratami w Dolomitach. Idziemy wzdłuż systemu powoli wznoszących się trawersów, poprowadzonych ścianami wzdłuż płynącego dnem wąwozu strumienia, najwyżej kilka metrów nad jego dnem, wielokrotnie przerywanych zejściem na dno wąwozu. Według opisu na tablicy stojącej na początku, ferrata wyceniona jest na „C” w skali od A do E, ale trudności to wyłącznie krótkie, nieco przewieszone odcinki trawersów, na których niezbędne jest użycie siły rąk. Nie ma na całej ferracie żadnych odcinków wspinaczki skalnej, stopnie to zawsze klamry wbite w ścianę (same ściany są pokryte mchem i ekstremalnie śliskie), a chwyty na skale (a w zasadzie ich brak) zastępuje stalowa lina. Niewątpliwym urokiem całej drogi jest wspaniała, typowo „Rajska” sceneria. Zasadniczą część ferraty kończy wejście po stalowych klamrach na kilkunastometrową, prawie pionową ściankę, skąd już niedaleko (z jednym odcinkiem ubezpieczonym stalową liną) do rozstaju dróg na Mały i Wielki Kysel’.
Po zaliczeniu „chrztu bojowego” swoją legitymacje członkowską PTT otrzymuje Wojtek. Nie możemy jednak długo celebrować tego wydarzenia, bo czas nagli. Dochodzi godzina 17, a przed nami jeszcze sporo drogi. Wiemy już, że nie zdążymy zejść przed zmrokiem.
Ruszamy szlakiem zielonym przez Velký Kysel’. Tu też, podobnie jak w wąwozie Piecky, sporo drewnianych kładek i drobnych uskoków zasłanych butwiejącymi kłodami i pniami oraz jeden wysoki uskok, pokonywany za pomocą stalowej drabiny. Byłoby bez historii, gdyby nie … osy, które zrobiły sobie gniazdo tuż przy ścieżce. Rozdrażnione przechodzącą grupą owady dotkliwie pożądliły Witka.
Już prawie o zmierzchu osiągamy najwyższy punkt wycieczki – płaskowyż Glac. Na Małej Polanie jesteśmy kwadrans przed 19. Stąd pozostaje tylko zejście wygodną znakowana ścieżką. Jak to jednak się często w nocy zdarza, na pewien czas nieświadomie opuszczamy szlak. Szybko jednak dostrzegamy pomyłkę i posiłkując się zdobyczami współczesnej technologii (telefon z GPS) określamy swoje położenie na mapie i stwierdzając, że jesteśmy na drodze równoległej do szlaku kontynuujemy zejście, wiedząc, że wkrótce drogi połączą się. Na parking schodzimy o godz. 20:30, spotykając po drodze … salamandrę, która przechodziła przez ścieżkę. Miała szczęście, że została dostrzeżona w świetle czołówki i nie zginęła marnie pod czyimś butem.
Jacek