Wiosna to, czy raczej już lato rozgościło się wcześniej niż zwykle w Bieszczadach. Słońce mocno grzeje, nasyca barwami górzysty pejzaż. Soczyścieje zieleń połonin z dominującymi o tej porze roku borówczyskami. Tylko buki, przeważające nawet w reglu górnym, dają trochę wytchnienia od słońca. Kwitną jarzębiny na Bukowym Berdzie, rozłożyste łopiany, żółty „bieszczadzki mlecz” – prosienicznik jednogłówkowy, goździk skupiony, fiołek dacki. Okazałe ciemiężyce białe obsypane są kwiatami.
Cztery dni w towarzystwie 12 osób i… psa, to czas długich wędrówek po połoninach Bieszczadzkiego Parku Narodowego i spacerów po lesistych wzniesieniach południowej części Parku Krajobrazowego Doliny Sanu, nieoczekiwane spotkania na szlaku (z bracią z Oddziału PTT w Chrzanowie ), burza i rzęsisty deszcz na zboczach Wielkiej Rawki, posiady przy ognisku i kiełbaskach, z obserwacją Jowisza oraz przelatującej Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, śniadania z jajecznicą w schronisku, której na koniec zabrakło i śpiewanki przy gitarze. Niektórzy będą wspominać nocleg w namiocie i bliskie spotkanie z łanią.
Cztery dni to wciąż za krótko, aby poznać różnorodność tej części Beskidów, ale wystarczająco, żeby zachwycić się jej niepowtarzalnym pięknem i zapragnąć pozostać tu na dłużej.
W świąteczny czwartek Bożego Ciała docieramy samochodami na skraj cywilizacji do schroniska Koliba na Przysłupie Caryńskim, drogą niezbyt przyjazną dla zwykłych użytkowników szos (brawa dla kierowców!). W urokliwej dolinie potoku Caryński rozsiadła się niegdyś wieś Caryńskie, po której zostały już tylko ruiny kaplicy św. Jana i cmentarz z kilkoma nagrobkami. Wciąż wypasa się tu owce i krowy, a w bacówce niedaleko schroniska, zbudowanej w 2016 r. można zaopatrzyć się w doskonałe sery i żętycę.
Pierwszy dzień bieszczadzkiej przygody to popołudniowe wyjście na Połoninę Caryńską i pierwsze zachłyśnięcie się przestrzenią oraz urokami zachodu słońca, a także okazja, aby otrzymać nową legitymację PTT.
W drugi dzień przy pięknej pogodzie wybieramy długą trasę z przejściem przez Szeroki Wierch i Tarnicę (1346 m n.p.m.), pokonując następnie 943 schody na Bukowe Berdo (ach! jak tu pięknie – berdo po bojkowsku to skalisty grzbiet górski), schodzimy do Pszczelin Widełek i wracamy na Przysłup Caryński, spotykając po drodze młodą żmiję zygzakowatą.
Kolejny dzień to wedle wyboru: spacer na zalesioną Magurę Stuposiańską (1016 m n.p.m.) lub wędrówka przez Połoninę Caryńską, z obniżeniem się następnie na Przełęcz Wyżniańską, podejście na Małą i Wielką Rawkę (1307 m n.p.m.) oraz wizyta na trójstyku granic na Krzemieńcu (1221 m n.p.m.). Pod wieczór zejście do Ustrzyk Górnych, aby przekonać się, że wieś ucywilizowała się w porównaniu ze stanem sprzed 30 lat (o godz. 18-tej jeszcze można kupić w sklepie jakiś chleb, nie mówiąc o gulaszu z dziczyzny dostępnym w miejscowej karczmie ). Szlaki kierujące na połoniny są jednak pełne turystów, chyba tylko zimą jest tu spokojniej.
W ostatni dzień przemieszczamy się w pasmo Otrytu, aby wśród lasu osłaniającego przed skwarem odwiedzić Chatę Socjologa i jeszcze raz spojrzeć w górę na bieszczadzkie szczyty.
W drodze powrotnej do domu zatrzymujemy się w miejscu zwanym Na Puszczy przy pustelni św. Jana z Dukli, znajdującej się przy Głównym Szlaku Beskidzkim już na terenie Beskidu Niskiego.
Powrót zatłoczonymi drogami nieco się przedłużył, ale w pamięci pozostały wspomnienia stromych podejść, cudnych panoram, powodzi szczytów i … kondycja w nogach.
Bieszczady zauroczyły wszystkich, szczególnie tych, którzy zobaczyli je po raz pierwszy. Przyrzekli sobie, że tu wrócą.
M.D.