Nie spodziewam się powrócić
George Leigh Mallory.
Któż o nim nie słyszał? Postać-legenda, na trwale związana z Everestem
i
historią tej góry. Z tego też okresu pochodzi owa słynna odpowiedź
Mallory�ego na pytanie dlaczego zdobywa Everest? Dlatego - że jest.
Everest fascynował go od dawna. Choć w latach 20-tych naszego stulecia
możliwości sprzętowe
wspierające zdobywanie wysokich wierzchołków górskich były bardzo
ograniczone,
to chęć zdobycia najwyższej góry świata zaprzątała mu głowę bez
przerwy.
W końcu Mallory został pokonany, bowiem w roku 1924, w czasie kolejnej
próby
nie wrócił do bazy na lodowcu Rongbuk. W roku 1999, podczas wyprawy na
Everest
od strony chińskiej, gdy okazało się że północna ściana została jak
nigdy
dotąd pozbawiona śniegu, postanowiono poszukać ciał Mallorego i Irvine,
by
wreszcie rozgryźć do dziś nierozwiązana zagadkę, czy Mallory zginął w
drodze
na wierzchołek, czy w zejściu. Czy był pierwszym zdobywcom Everestu,
czy
dopiero dokonała tego wyprawa pod wodzą płk. Johna Hunta z roku 1953,
kiedy
to Hillary i Tenzing weszli na wierzchołek.
Zobaczmy co na ten
temat pisze
Ryszard Długołęcki, lekarz specjalizujący się w medycynie
wysokogórskiej,
uczestnik wypraw w góry wysokie, m.in. w Karakorum i Himalaje. Artykuł
ukazał
się w Górach i Alpinizm Nr. 1-2/2000, redagowanych przez Alka Lwowa. |
Wkrótce na Everest wyruszy kolejna
wyprawa.
Jej uczestnicy chcą raz na zawsze rozwikłać największą zagadkę
himalaizmu:
kto jako pierwszy zdobył najwyższy szczyt Ziemi?
Północna ściana Everestu i
podszczytowe
stoki góry dawno już nie były tak obnażone. W wielu miejscach śnieg,
zalegający
tu przez lata grubą warstwą, zniknął, odsłaniając szarawe, głęboko
zmrożone
piargi, skałę i wiele z tego, co bardzo długo spoczywało pod
śnieżno-lodową
pokrywą.
Conrad Anker przeszukiwał krok po kroku
pochyły taras, którego stromizna nie przekraczała 20 stopni. Posuwał
się powoli,
zakosami, starając się nie przeoczyć niczego, co mogłoby przybliżyć go
do
celu. Teren był szczególnie interesujący: w tym właśnie miejscu, na
wysokości
ponad 8200 metrów, utworzyła się swoista naturalna półka, na której
mogło
się zatrzymywać wszystko to, co spadało z północno-wschodniej grani
Everestu
i widocznego poniżej żółtego pasa skał. Także ludzkie ciała.
Wkrótce natknął się na szczłłłątki
wspinacza,
później odnalazł następne. Szczegóły ich ubiorów i wyposażenia były
jednak
współczesne. Nie tego szukał. W pewnym momencie, spoglądając ku górze,
dostrzegł
znajdującą się około 30 metrów nad nim jasną plamę marmurowego koloru.
Kiedy
zbliżył się do niej na odległość kilku metrów, rozpoznał ludzkie ciało,
częściowo
wmarznięte w podłoże. Leżało twarzą ku ziemi. Ze starej,
wielowarstwowej,
wełnianej, bawełnianej, jedwabnej i brezentowej odzieży pozostały
wypłowiałe
strzępy. Zachowały się głównie pod tułowiem, na przedramieniach i na
wysokości
pasa. Zerwana lina, którą wspinacz był przepasany, wskazywała na
upadek.
Prawa stopa, nienaturalnie odgięta, tkwiła w ciężkim, nabijanym
ćwiekami
bucie. Głowa skierowana w górę stoku była chroniona hełmem, spod
którego
wystawał pojedynczy kosmyk włosów. Mocno umięśnione ramiona i
przedramiona,
zgięte w łokciach i uniesione na wysokość głowy, jakby obejmowały Górę.
Ciało
wyglądało jak marmurowa rzeźba, która w symbolicznym geście garnie się
ku
Bogini Matce Ziemi.
Prolog, w którym się
pojawiają
najważniejsze pytania
To nie był symboliczny gest. Wyglądało
na
to, że wspinacz po upadku, mimo ciężkich obrażeń, żył jeszcze. Usiłował
zahamować
zsuwanie się po stoku, który kończył się nieco poniżej blisko
dwukilometrową
zerwą, osiągającą jednym pionowym skokiem lodowiec Rongbuk. Jego nagie
dłonie
zagiętymi palcami wczepione były w podłoże. Udało mu się zatrzymać.
Chyba
próbował jeszcze, podpierając się lewą stopą, zmienić ułożenie prawego
uda
i podudzia, strzaskanych w upadku. Najpewniej chciał zminimalizować
ból.
Powoli obejmowała go jednak mroźna noc. Wiedział, że w tym nieludzkim
otoczeniu
nie ma najmniejszej szansy na przeżycie.
Anker wezwał pozostałych wspinaczy,
którzy
rozproszyli się po stoku. Stanęli nad ciałem. Na odzieży ocalała
naszywka
z imieniem i nazwiskiem właściciela, zrozumieli, że to sam George Leigh
Mallory.
Zsunęli maski tlenowe i stali w
milczeniu.
Był 1 maja 1999 r. Przed nimi leżały szczątki człowieka, który przed 75
laty,
8 czerwca 1924 roku, wraz ze swym partnerem zaatakował szczyt Everestu.
Obydwaj
zniknęli wówczas bezpowrotnie gdzieś w chmurach.
Trzeba było dokładnie przeszukać odzież
i otoczenie. Po to, by odpowiedzieć wreszcie na pytanie, czy Mallory
dotarł
na szczyt i zginął schodząc z niego, czy też Góra pochłonęła go podczas
wspinaczki.
Szukali przede wszystkim aparatu
fotograficznego.
Znaleźli paczuszkę listów od najbliższych, zawiniętą w czerwoną chustkę
o
kolorach tak żywych, jakby była "dopiero co kupiona u Harroldsa", kilka
rachunków,
spisy zabranej na wyprawę żywności, nóż, okulary lodowcowe,
wysokościomierz,
zielonoczerwone pudełeczko zapałek z białym wizerunkiem łabędzia i
niewielkie,
prostokątne blaszane pudełeczko z plasterkami mięsa, polecanymi jako
podręczny
środek odżywczy "oficerom, podróżnikom, członkom Parlamentu i innym
osobom
w przypadku braku dostępu do normalnych posiłków". To wszystko.
Poszły w ruch kamery i aparaty
fotograficzne.
Zaczęto utrwalać szczegóły, świadczące też o tym, że krukopodobne
ptaszyska
zwane tutaj gorakami, stali bywalcy i sanitariusze tych gór, nie
oszczędziły
ciała. Przez godzinę zbierano kamienie, aby zapewnić szczątkom
najprostszą
osłonę. Jeden z członków ekspedycji odczytał głośno Psalm 103: "Pan
jest miłosierny
i łaskawy". Potem musieli już śpiesznie pomyśleć o sobie. - Człowieku -
mówił
później Dave Hahn, jeden z pięciu poszukiwaczy - tu odstępujesz o jeden
krok
i przestajesz się martwić o życie George'a Mallory'ego, a zaczynasz się
martwić
o własne.
Po 16 dniach w kieszeni spodni
Mallory'ego
znaleziono jeszcze zegarek. Aparatu fotograficznego nie było. Potem
poszukiwacze
wzmocnili kamienną osłonę ciała. Odeszli.
Akt pierwszy,
czyli o chłopcu
o dziewczęcym spojrzeniu, który długo nie pożyje
Zapowiadał się na rosłego mężczyznę.
Chociaż
mocno i proporcjonalnie zbudowany, twarz miał dziewczęcą. Zwracał uwagę
swoimi
ruchowymi uzdolnieniami: sprawnością elastycznego ciała, miękkimi,
płynnymi
ruchami. Emanował zdrowiem i energią. Był śmiały i zdecydowany, wręcz
impulsywny.
Czasem w jego działania wkradał się przez to chaos. Także przed
ostatnią
wspinaczką. Zapomniał o latarce, racach świetlnych, które miały
oznajmiać
zdobycie Everestu, kompasie; ba, nawet aparat fotograficzny pożyczył w
ostatniej
chwili od innego wspinacza, Howarda Somervella, który odpoczywał
właśnie
po swej nieudanej, choć bardzo zaawansowanej próbie dotarcia na szczyt.
George Leigh Mallory urodził się w roku 1886
w
rodzinie anglikańskiego pastora. Dorastał, mężniał i wkrótce znalazł
się w
renomowanej szkole dla chłopców w Winchester. Kierownikiem szkolnego
internatu
był Graham Irving, praktykujący z upodobaniem wspinaczkę górską.
George, zwracający
powszechną uwagę swoją błyskotliwą inteligencją, wszechstronnymi
zainteresowaniami,
a przy tym szczególną sprawnością fizyczną, trafił do grupy uczniów,
których
Irving zaczął wprowadzać we wspinaczkowe arkana. Początkowo trenowali w
górach
Walii, potem przez dwa sezony letnie w Alpach. Dokonali tam m.in.
śnieżnego
trawersu Mont Blanc.
W lutym 1909 roku, po rozpoczęciu
studiów
w Cambridge, Mallory spotkał Geoffreya Winthropa Younga, jednego z
najlepszych
wówczas brytyjskich alpinistów, znawcę i propagatora nowoczesnych
technik
wspinaczkowych. Young, dziesięć lat starszy od Mallory'ego, stał się
jego
górskim mentorem i partnerem. Znów zaczęły się wspinaczki w północnej
Walii,
ale drogami o znacznie wyższym stopniu trudności.
Towarzystwo było nietuzinkowe:
uczestnikami
tych wyjazdów górskich byli m.in.: malarz Duncan Grant, którego
towarzyszką
życia była Vanessa Bell, siostra Virginii Woolf; historyk G.M.
Trevelyan,
a później nawet przyszły pisarz Robert Graves. Najbardziej
zafascynowany wspinaczką
był jednak Mallory. W dodatku wspinał się w nieprzeciętnym stylu. Jego
ruchy
w ścianie były jakby instynktowne: płynne, miękkie, naturalne, bez
zahamowań
i zawahań, szły falą. Ale z czasem coraz wyraźnej było widać, że odwaga
wspinacza
zamienia się często w brawurę. W roku 1911, po wspólnym przejściu
trudnej
drogi w walijskiej ścianie, jeden z czołowych wówczas austriackich
alpinistów
powiedział o Mallorym: "Ten młody człowiek długo nie pożyje".
W roku 1913 Królewskie Towarzystwo
Geograficzne
powróciło do pomysłu Clintona Denta, zdobywcy Dru, alpejskiej "szklanej
góry".
Dwadzieścia jeden lat wcześniej rzucił on myśl zorganizowania wyprawy
na
Mount Everest. Zaczęto przygotowywać plany takiej wyprawy. Miała się
ona
odbyć w roku 1915.
Mallory tymczasem wspinał się z
przyjaciółmi
w kraju i w Alpach, pisał, pracował na uniwersytecie w Cambridge, a w
roku
1914 ożenił się. Wybuch pierwszej wojny światowej zmienił wszystko.
Zarówno
góry północnej Walii, jak i Alpy opustoszały. Young i skupieni wokół
niego
alpiniści znaleźli się w ogniu walk. Mallory trafił do artylerii.
Wspinaczki,
poetyckie opisy gór, grono przyjaciół, spokojna praca na uniwersytecie,
rodzinne
szczęście - wszystko to zastąpił jakiś niewiarygodny, upiorny kataklizm.
Na zdjęciu zrobionym mniej więcej po
roku
wojny Mallory stoi w mundurze. Twarz, której pisarz Lytton Strachey
przypisywał
'delikatność chińskiego sztychu", jest stwardniała, zmęczona i
zamyślona.
Zmarszczki wokół ust, fałdy i cienie pod oczami. A to przecież był
dopiero
początek gehenny, która ogarnęła Europę. Poginęli przyjaciele
alpiniści.
Geoffrey Young - mistrz i towarzysz wspinaczek Mallory'ego - wyszedł z
wojny
ciężko okaleczony.
On sam miał szczęście: nie był nawet
ranny.
Akt drugi, w którym Anglicy planują zdobycie "trzeciego
bieguna"
Królewskie Towarzystwo Geograficzne
zajęło
się na nowo pomysłem wyprawy na Mount Everest w roku 1919, po
wysłuchaniu
odczytu wygłoszonego przez Johna Noela. Noel był angielskim oficerem.
Od dawna
interesował się możliwościami zdobycia najwyższej góry świata. W roku
1913
w przebraniu buddyjskiego mnicha przekradł się do zamkniętego przed
cudzoziemcami
Tybetu, aby sprawdzić możliwość dotarcia do Everestu od północy. Został
rozpoznany
i wydalony z Tybetu, ale to tylko umocniło jego fascynację Górą.
O Evereście wiedziano wówczas niewiele.
Ten potężny masyw spoczywał pomiędzy dwoma zamkniętymi królestwami:
Tybetem
i Nepalem. Kiedy w roku 1852 brytyjskim mierniczym udało się
przeprowadzić
z dużej odległości pomiar jego wysokości, wynik wywołał zdumienie:
okazało
się, że ma ponad 29 000 stóp (około 8840 m) i jest najwyższy na świecie.
Wyprawę planowano niemal od zera. Nie
tylko
nie znano topografii Everestu, ale nawet nie wiedziano, jak do niego
dojść.
Wielką niewiadomą była reakcja ludzkiego organizmu na tak duże
wysokości.
Mimo to decyzja zapadła. Wielka Brytania przegrała wyścig do obydwu
biegunów,
więc zdobycie Everestu, tego "trzeciego bieguna", stawało się
prestiżowym
przedsięwzięciem.
Najpierw, w roku 1921, miał wyruszyć
rekonesans.
Jego zadaniem było znalezienie drogi pod Everest, rozpoznanie
topografii
masywu, wytyczenie drogi ku szczytowi i podejście nią możliwie jak
najwyżej.
Rok później miała ruszyć wyprawa zdobywcza.
Nepal pozostał wprawdzie zamknięty, ale
udało się uchylić bramę do Tybetu: Anglicy zdobyli przychylność
Dalajlamy
dla swoich planów.
Mallory znalazł się w składzie wyprawy
rekonesansowej
obok trzech innych wspinaczy oraz czterech naukowców. Całością miał
pokierować
oficer, Charles K. Howard-Bury.
Karawana wyprawy wyruszyła z Dardżyling
w maju 1921 roku. Miała przed sobą blisko 500 kilometrów ciężkiej
trasy, zanim
"skończyła się mapa" - jak to później określił Mallory. W czerwcu
ekspedycja
dotarła do klasztoru Shekar w Tybecie. Jej członkowie byli tam
pierwszymi
Europejczykami. Po krótkim odpoczynku ruszyli dalej.
Wkrótce po opuszczeniu gościnnego
klasztoru
spotkali pielgrzyma, który od jedenastu miesięcy pokonywał swą drogę do
świętych
miejsc, co krok padając na ziemię twarzą w pył. Pielgrzym wstawał, aby
po
następnym kroku paść znowu. To spotkanie wywarło na Mallorym głębokie
wrażenie.
Jego współtowarzysze powiedzą później, że on sam zaczął przejawiać
wobec
Everestu uczucia niemal religijne.
"Wspinam się na Everest - powiedział
amerykańskiemu
dziennikarzowi w roku 1923 - bo on tam jest".
Akt trzeci, w którym dowiadujemy się, w czym chciano zdobyć
Everest
W drodze zmarł niespodziewanie
Alexander
Kellas, doświadczony himalaista, zdobywca m.in. siedmiotysięcznika
Pauhunri,
znawca aparatury tlenowej i zwolennik jej stosowania na dużych
wysokościach.
Inny alpinista, Harold Raeburn, rozchorował się ciężko. Akcję w górach
mogli
podjąć już tylko Mallory i Guy Bullock. W lipcu dotarli do klasztoru
Rongbuk,
leżącego nieopodal północnej ściany Everestu. Aby móc lepiej ją
obserwować,
przeszli kamienną i wietrzną dolinę, noszącą to samo imię co klasztor.
U
jej wylotu rozbili namiot. Kiedy pogoda poprawiła się, zaczęli oglądać
ścianę
i cały masyw. Obserwowali z pełnym pokory przejęciem "najbardziej
urwiste
granie i przerażające przepaście z tych - jak pisał później Mallory do
żony
- które udało mi się widzieć dotychczas".
I dalej: "Nie potrafię Ci nawet opisać,
jak bardzo ta góra mną zawładnęła".
Każdy wspinacz, oprócz urzeczenia
pięknem
gór, czuje wobec nich pokorę. Ale kiedy porówna się wyrafinowane
wyposażenie
dzisiejszych zdobywców z tym, czym dysponował Mallory, jego pokora
wydaje
się szczególnie uzasadniona.
A więc czym dysponował?
Ubiór członka everestowskich wypraw
składał
się zwykle z siedmiu lub ośmiu warstw. Na gołe ciało zakładano
wełnianą,
jedwabną lub nawet lnianą bieliznę. Na to flanelową koszulę, wełniane
swetry,
a na wierzch brezentowy anorak. Noszono długie, najczęściej wełniane
kalesony;
na nie wkładano wiatroodporne spodnie - najczęściej brezentowe;
podudzia
chroniono owijaczami z dzianego kaszmiru. Rękawice nakładano jedwabne,
na
nie drugie - wełniane i wreszcie brezentowe. Na głowach noszono
przeróżne
nakrycia: od wełnianych czapek, filcowych kapeluszy czy skórzanych
hełmów
motocyklowych obramowanych futrem, aż po korkowy hełm tropikalny.
Na zdjęciu z wyprawy everestowskiej z
roku
1922 ujrzeć można nieco zarośniętego dżentelmena w nieźle skrojonym
tweedowym
garniturze, pięknym kasku tropikalnym, owijaczach i skórzanych
kamaszkach,
przepasanego sztywną liną, w twarzowych okularach lodowcowych (i
zapasowych
na kasku). Szykowność kroju marynarki psują cokolwiek szelki dźwiganego
na
plecach ciężkiego aparatu tlenowego.
W stroju tym wystąpił zawodowy oficer
pułku
Gurkhów, uczestnik everestowskich bojów w roku 1922 i 1924, kpt. John
Geoffrey
Bruce. W roku 1922, w podobnym rynsztunku, osiągnął on na Evereście
rekordową
wówczas wysokość ponad 8300 metrów.
Kiedy George Bernard Shaw zobaczył
fotografię
grupy rekonesansowej w takim stroju, miał ponoć powiedzieć, że całość
przypomina
mu raczej "grupę uczestników pikniku zaskoczonych śnieżną zadymką".
Obuwie było skórzane, jednowarstwowe,
ze
skórzanymi spodami i, czasami, filcowymi wkładami. Zakładano więc kilka
par
skarpet. Mallory nosił ich tyle, że często uciskały stopę, odcinając
dopływ
krwi. Używano wprawdzie dość prymitywnych, stalowych raków,
przytwierdzanych
do butów ciasnymi paskami, ale większość wspinaczy wolała buty nabijane
gwoździami,
które były lżejsze i podobno nie narażały tak bardzo na odmrożenia.
Aparatura tlenowa była jeszcze bardzo
ciężka
(pierwsze zestawy ważyły około 16 kg), a przy tym zawodna i podatna na
uszkodzenia
(część przewodów była ze szkła). Tlen często niekontrolowanie wyciekał
ze
zbiorników. Zmodyfikowane zestawy, używane na wyprawie everestowskiej w
roku
1924, ważyły niewiele mniej. Tlenu wystarczało na osiem, dziewięć
godzin.
Liny produkowane z włókien naturalnych,
bez żadnych atestów, dobierano według indywidualnego uznania.
Najczęściej
były to liny konopne o trzyżyłowym skręcie, produkcji francuskiej firmy
Beal.
Były ciężkie (szczególnie po zamoknięciu) i twarde, a przez punkty
asekuracyjne
przechodziły z uciążliwymi oporami.
Czekany najczęściej kupowano w
Szwajcarii.
W ich produkcji specjalizowała się rodzina Willisch z Zermatt. Długie,
ze
stalową głowicą, gładkim ostrzem i łopatką skierowanymi prostopadle do
drewnianej
rękojeści. Prymitywne, a jednak skuteczne.
W roku 1922 na Evereście Henry Morshead
schodził z wysokości około 7600 metrów w czteroosobowym, powiązanym
liną zespole.
Kiedy nagle upadł, pociągnął za sobą swych partnerów: Somervella i
Nortona.
Mallory, będący "pierwszym na linie, zareagował błyskawicznie: wbił w
śnieg
czekan, przełożył przez niego linę i elastycznie asekurując wyhamował
upadek
całego zespołu".
Namioty były liche, bardziej stosowne
na
polach bitewnych pierwszej wojny niż w ekstremalnych warunkach
Himalajów.
Niewiele też wiedziano w latach dwudziestych o prawidłowym żywieniu na
dużych
wysokościach. W owych czasach w everestowskiej bazie można było zjeść
na
przykład puszkowaną przepiórkę z placuszkami i popić szampanem lub
czymś
mocniejszym. Wyżej jedzono plasterki suszonego mięsa, głównie wołowego,
puszkowane
sardynki, makarony, krakersy. Popijano to wszystko mocną herbatą z
cukrem
i skondensowanym mlekiem. Do topienia śniegu i gotowania używano
najczęściej
prymusów. Stosowano też paliwo w tabletkach albo świece.
Bardzo niewiele wiedziano o chorobie
wysokościowej,
jej postaciach, sposobach zapobiegania, o wczesnym jej wykrywaniu i
leczeniu.
Tę wiedzę trzeba było dopiero zdobywać, gromadzić krok po kroku, a ceną
było
często ludzkie życie.
Akt czwarty, w którym Mallory szuka drogi na szczyt
U wylotu doliny Rongbuk, na wysokości
około
5000 metrów i w odległości blisko 25 km od podstawy Everestu Mallory i
Bullock
założyli obóz. Stamtąd przez długie tygodnie penetrowali lodowce,
wchodzili
na okoliczne grzbiety, sporządzali mapy, nadawali tybetańskie nazwy
okolicznym
szczytom, przełęczom i graniom. I cały czas wypatrywali dogodnej drogi
na
Everest.
Pod koniec września z wysokiej
przełęczy
leżącej pomiędzy pięknymi szczytami Lingtrense i Pumo Ri ujrzeli
odpychające,
potrzaskane zerwy lodowca Khumbu. Mogli też obserwować znaczną część
Western
Cwm (z walijskiego: "Kotła Zachodniego"), a więc drogi, którą Edmund
Hillary
i Norkay Tenzing w roku 1953 wspięli się wreszcie na Everest. Wiodła
ona przez
przełęcz południową i grań południowo-wschodnią. Mallory i Bullock byli
zaciekawieni
tym terenem jako ewentualną trasą wyprawy, choć lodospad Khumbu
wyglądał
niezwykle groźnie.
Mallory chciał zejść długim trawersem
do
Kotła Zachodniego, ale zrezygnował. Kilkusetmetrowa przepaść zagrodziła
mu
drogę. Zresztą kocioł, jak się okazało, znajdował się na terenie
Nepalu, zamkniętego
przed przybyszami z zewnątrz.
W miarę postępów w rozpoznaniu
topografii
okolic Everstu, Mallory i Bullock ponownie skupili uwagę na północnej
ścianie
Everestu, a ściślej na jej lewym obramowaniu, czyli grani
północno-wschodniej
(jednej z trzech głównych grani Everestu). Od szczytu grań ta obniża
się łagodnie,
aż do wyraźnie widocznego Ramienia (8393 m n.p.m.). Stąd opada już
stromo.
Był jednak sposób na ominięcie stromizny: od północy do Ramienia
dochodzi
niższa grań. Na tej grani, na wysokości 6990 metrów, uczestnicy
rekonesansu
wypatrzyli przełęcz. Nazwali ją przełęczą północną, Chang La. Można się
na
nią dostać zarówno od strony wschodniej, jak i zachodniej. Mallory i
Bullock
uznali, że prawdopodobnie jest to klucz do drogi na szczyt.
Grań ciągnąca się od Chang La ku
Ramieniu
i dalej ku szczytowi wyglądała zachęcająco: niezbyt stroma i bez
widocznych
technicznych niespodzianek. 24 września Mallory, Bullock i Wheeler wraz
z
trzema Szerpami, stanęli na upatrzonej przełęczy. Wiał huraganowy
wiatr, ale
mimo to postanowili poznać dalszą drogę. Grań wiodąca ku Ramieniu była
szeroka,
łagodna, wyglądała na łatwą do przejścia. Widoczna część kopuły
szczytowej
Everestu dymiła majestatycznie pióropuszami śnieżnego pyłu. Imponujący
szczyt
wydawał się być niemal w zasięgu ręki, choć uczestników wyprawy
dzieliło od
niego około 1850 metrów w pionie i ponad 3 kilometry dystansu. Mallory,
choć
urzeczony widokiem, zdawał sobie sprawę, że nie mają już czasu na atak
szczytowy.
Ale czuł, że ma jeszcze spory zapas sił. Namawiał przyjaciół, żeby szli
dalej.
Byli jednak na to zbyt wyczerpani. Odmówili. Ruszył z determinacją sam.
Chciał
podejść jak najwyżej. Może liczył, że ruszą za nim? Nikt jednak nie
zrobił
kroku. Mallory musiał zawrócić.
Akt piąty, w którym Everest zbiera pierwsze ofiary
Drugą wyprawą kierował doświadczony
himalaista,
generał Charles G. Bruce. Pomagał mu inny weteran himalaizmu - Tom
Longstaff.
Oprócz nich - Mallory, Norton, Somervell. Mieli usprawnione aparaty
tlenowe
i przede wszystkim doświadczenie zebrane w czasie poprzedniej wyprawy.
Na początku wszystko szło sprawnie. W
końcu
marca wyprawa wyruszyła z Dardżyling, a 17 maja obóz na przełęczy
północnej
był już zainstalowany i zaopatrzony. 20 maja wyruszył z przełęczy
pierwszy
atak szczytowy. Jeden z uczestników słabnie jednak na wysokości około
7600
m i tam biwakuje. Mallory, Norton i Somervell ruszają dalej. Od szczytu
dzieli
ich w pionie jeszcze 1200 metrów.
Nie zdawali sobie jeszcze sprawy z
tego,
jak szybko na tych wysokościach wyciekają z człowieka siły. A przecież
szli
bez tlenu. Mallory przeciwstawiał się używaniu aparatów tlenowych w
czasie
wspinaczki. Uważał, że to sztucznie "obniża" Górę.
Cała trójka szybko poczuła niszczące
działanie
wysokości. Przed nimi nie wdarł się tak wysoko żaden człowiek. Sześć
godzin
krańcowego wysiłku i zaledwie 600 metrów wysokości. Tępo obserwowali
ślamazarność
własnych poczynań. Na 8200 metrach poczuli się pokonani. Zawrócili.
Teraz w górę wyruszył George I. Finch,
w
towarzystwie wspomnianego "gentlemana w tweedowym garniturku",
J.G.Bruce�a.
Był z nimi także Tedżbir, Gurkh, pierwszy w historii tragarz, który
miał szansę
zdobyć Everest. Mieli ze sobą aparaty tlenowe. Na wysokości około 7800
metrów
musieli przeczekać 36-godzinną burzę. Potem ruszyli dalej. Szło im się
znacznie
lepiej niż pierwszej trójce, dopóki na wysokości nieco ponad 8300
metrów
nie zatrzymała ich awaria aparatu tlenowego Bruce'a. Finch, widząc jak
jego
partner nagle zatacza się i chwieje na stromym, eksponowanym zboczu,
chwycił
go, podtrzymał i szybko naprawił aparat. Ale Bruce był oszołomiony,
stracił
sporo sił. Musieli zawrócić.
Było już jednak jasne, że bez tlenu
zdobycie
Everestu jest niemożliwe. Poza tym w zespole atakującym szczyt musi być
choć
jedna osoba umiejąca sprawnie obsługiwać i naprawiać aparaturę tlenową.
Na początku czerwca sytuacja wyprawy
stawała
się z dnia na dzień coraz trudniejsza. Większość jej uczestników
potrzebowała
odpoczynku. A wichura była tuż-tuż. Do tego lama z klasztoru Rongbuk
ostrzegał
wspinaczy. Miał wizję straszliwego wypadku, który spotka członków
ekspedycji.
Niewiele brakowało, żeby wyprawę przerwano. Ale Mallory "darł się" do
góry.
"To piekielna góra - pisał do jednego ze swych przyjaciół - zimna i
zdradziecka.
Prawdę mówiąc, całość nie wygląda za dobrze: ryzyko jest zbyt duże, a
margines
sił ludzkich na dużych wysokościach - zbyt mały. Być może ponowne
wyjście
w górę jest zwykłym szaleństwem. Ale jakże ja mogę wyłączyć się z tej
gonitwy?"
7 czerwca, chociaż już pojawiły się
pierwsze
sygnały burzy i ciągle padało, wyrusza na przełęcz północną
szesnastoosobowa
grupa. Mallory, Somervell, Colin Crawford i 13 tragarzy. Nie zdawali
sobie
jeszcze sprawy z tego, jak dalece wicher zmienia warunki wspinaczki, że
czyni
ją zwyczajnie nierozumną. Kiedy parli pracowicie przez świeżo
zaśnieżone zbocze
ku obozowi na przełęczy, usłyszeli głośny, głuchy dźwięk, który
Mallory, niedawny
artylerzysta, porównał do "wybuchu nieubitego prochu". W jednej chwili
cała
grupa znalazła się w potężnej lawinie. Mallory, Somervell i Crawford
zdołali
się uratować. Dwóch tragarzy udało się odkopać jeszcze żywych. Siedmiu
straciło
życie.
Mallory był zupełnie rozbity. Miał
całkiem
uzasadnione poczucie winy. Myśl o siedmiu Szerpach, którzy stracili
życie,
prześladowała go nieustannie, także po powrocie do domu.
Akt szósty, w którym szczyt jest tuż-tuż
Brytyjczycy, mimo tragedii pod
przełęczą
północną, nie rezygnowali. W roku 1924 miała się odbyć kolejna próba
zdobycia
Góry. Kierownikiem wyprawy został ponownie generał Charles G. Bruce (z
powodu
malarii wycofał się już na początku).
W jej składzie zaleźli się przede
wszystkim
uczestnicy po-przednich wypraw. "Nowi" pod Everestem byli: Noel E.
Odell,
doświadczony alpinista, geolog i wspinacz o niespożytych siłach i
znakomicie,
jak się okazało, znoszący duże wysokości, oraz 22-letni student
Oksfordu,
Andrew Comyn Irvine. Irvine nie był nawet alpinistą, za to potrafił w
najcięższych
nawet warunkach przywrócić i utrzymać sprawność aparatury tlenowej.
Kiedy Mallory, jako jeden z pierwszych,
otrzymał propozycję udziału w wyprawie, chciał ją odrzucić. Nie udało
mu się
jednak uwolnić od zauroczenia Everestem. Wrócił pod Górę. To kolejne
spotkanie
w jego świadomości przybierało postać ostatecznej rozgrywki. "To będzie
bardziej
przypominało wojnę aniżeli wspinanie" - powiedział jednemu z
przyjaciół.
- Należy też przyjąć - mówił dalej - że kiedy jeszcze raz ruszymy w
górę
lodowca Rongbuk, to musi to być już próba finalna, na złe czy dobre".
I jeszcze: "Nie spodziewam się
powrócić"...
Już z wyprawy, opisując żonie szczegóły
planu ataku na szczyt, napisał: "Jest nie do pomyślenia, abym
dysponując takim
planem nie wszedł na wierzchołek. Nie wyobrażam sobie, że schodzę
pokonany".
Everest powitał ich serią ciężkich
śnieżnych
burz. Droga ku przełęczy północnej stała się nieporównanie trudniejsza
niż
przed dwoma laty. Mimo to z uporem i konsekwencją przedzie-rano się w
górę.
Zakładanie kolejnych obozów w drodze na przełęcz było prawdziwą
gehenną.
Kiedy wśród nieustającego śnieżnego huraganu stracili dwóch Szerpów,
sytuacja
wyprawy stała się krytyczna. Do tego znaczna część żywności dla
tragarzy
wpadła do lodowej szczeliny. Kiedy kolejna fala śnieżycy zablokowała
Szerpów
na przełęczy, desperacka akcja ratunkowa uratowała im życie, ale
kosztowała
członków wyprawy wiele sił.
Pod koniec maja zespół był w rozsypce.
Kilku
wspinaczy miało za sobą ciężkie upadki. Mallory, idący bez asekuracji,
wpadł
do szczeliny. W ostatniej chwili, odruchowo wbił czekan w lód. Wydostał
się
o własnych siłach.
Szerpowie, lud zadziwiającego męstwa i
odporności, stracili serce do wyprawy. Niewiele pomogły
błogosławieństwa
lamy z Rongbuk, dokonane srebrnym relikwiarzem. Lama mówił zresztą:
"Wielka
Czomolungma, Bogini Matka Ziemi, jest strzeżona przez duchy naszej
starożytnej
religii. Wasz odwrót raduje demony. One zmusiły was do odwrotu i zmuszą
do
odwrotu jeszcze raz". Te słowa nie poprawiły nastrojów.
John Noel, fotograf wyprawy, pisał
później
w swojej książce "Walka o Everest, 1924": "Można było zaobserwować, jak
w
konfrontacji z tym ogromem przeszkód nerwy Mallory'ego napinają się jak
struny
skrzypiec. Widać było, jak ten człowiek ten zbiera się w sobie i,
niemal
instynktownie, wysuwa się na czoło".
1 czerwca Mallory i Geoffrey Bruce na
przekór
trudnościom ruszyli wraz z grupą tragarzy w kierunku szczytu. Mieli też
założyć
i wyposażyć górne obozy. Brnęli w górę w huraganowym wietrze. Kiedy
dotarli
na wysokość około 7700 metrów, gdzie zaplanowano obóz V, zbuntowali się
cierpiący
z powodu odmrożeń tragarze. Znów trzeba było zawrócić. Ale zacinająca
się
wspinaczkowa machina już podjęła pracę: schodząc do bazy Mallory i
Bruce
minęli brnących w górę Nortona i Somervella. Zamierzali oni założyć
obóz
VI na wysokości 8220 metrów. Stamtąd mieli zaatakować szczyt.
Wyruszyli rankiem 4 czerwca. Wspinali
się
bez tlenu. Wydawało się, że szczyt jest w zasięgu ręki, ale też szybko
rosły
trudności. Byli coraz bardziej wyczerpani. Somervell poruszał się coraz
wolniej.
Na wysokości blisko 8550 metrów jego pokasływanie zmieniło się w stały,
męczący
kaszel. Zaczął się dusić. Wreszcie wykrztusił z siebie kłębek tkanek
wyściełających
gardło i krtań. Odmroził je już wcześniej, a gwałtowny kaszel wyrzucił
je
z ust. Wycieńczony Somervell nie mógł się wspi-nać dalej. Norton ruszył
więc
samotnie w górę. W suchym, głębokim śniegu przebierał nogami prawie w
miejscu.
Do tego w każdej chwili groziło mu zsunięcie się z niepewnych,
dachówkowatych
stopni. Na wysokości 8580 metrów zaprzestał walki. Do ściany piramidy
szczytowej,
gdzie teren był łatwiejszy, miał już bardzo blisko. Po odpoczynku, mimo
zaburzeń
widzenia, był gotów brnąć dalej. Ale była już trzynasta, przez ostatnią
godzinę
zyskał tylko 30 metrów wysokości. Norton wiedział, że nie ma już czasu,
że
nie zdąży dojść na szczyt przed nocą. Zawrócił. Zabrał po drodze
Somervella.
Na spotkanie wyszli im Mallory i Odell. Dali pić, podłączyli do
aparatury
tlenowej i sprowadzili do namiotów obozu IV.
Na pocieszenie został Nortonowi rekord
wysokości
osiągniętej przez człowieka bez użycia aparatu tlenowego. Został pobity
dopiero
w roku 1978, kiedy to Reinhold Messner i Peter Habeler weszli na szczyt
Everestu
bez butli z tlenem. Zrobili to, co przez 54 lata wydawało się
niemożliwe.
Finał, w którym Mallory i Irvine znikają w chmurach
Wróćmy jednak do Mallory�ego. Po
przerwanej
buntem tragarzy wyprawie wrócił na przełęcz w stanie szewskiej pasji.
Był
zdeterminowany do tego stopnia, że odstąpił od swoich zasad i polecił
przygotować
butle z tlenem do decydującego ataku. Na towarzysza wybrał Irvina.
Uznał,
że musi mieć przy sobie człowieka, który zapewni mu niezawodność pracy
aparatury
tlenowej. Nie przeszkadzało mu, że Irvine nie jest doświadczonym
wspinaczem,
ani to, że jest przeziębiony. Zresztą Mallory sam miał kłopoty z
gardłem.
Napisał wówczas do przyjaciela: "Tym razem mamy zamiar pożeglować do
szczytu
i Bóg z nami, albo też będziemy kuśtykać aż na szczyt z zębami
wyszczerzonymi
na wiatr".
6 czerwca rano, przy niezłej pogodzie,
Mallory
i Irvine wyruszyli. Tuż przed wymarszem Odell, który pozostawał w
bezpośrednim
odwodzie i miał wspomagać czołową dwójkę, posuwając się za nią z
tragarzem,
zrobił Mallory�emu i Irvinowi zdjęcia. Ostatnie, jak się wkrótce
okazało.
Pogoda poprawiała się wyraźnie, co
dodawało
wspinaczom otuchy i sił. Szli szybko w górę i następnego dnia,
zadowoleni
z siebie, dotarli do obozu VI na wysokości 8220 metrów. Mallory,
odsyłając
w dół Szerpów, przesłał przez nich dwie krótkie notatki. Pisał:
"Wystartujemy
jutro, przypuszczalnie wczesnym rankiem, aby mieć klarowną pogodę. Nie
będzie
za wcześnie już o 8 (tu zamiast "a.m." napisał "p.m.") zacząć nas
wypatrywać,
kiedy będziemy przekraczać skalne pasmo pod piramidą szczytową lub
wspinać
na tle nieba".
8 czerwca Odell, podchodząc do obozu
VI,
wypatrywał od rana obydwu wspinaczy. Było pogodnie, więc mógł
obserwować w
perspektywicznym skrócie trasę od obozu VI aż na sam szczyt. Stanął
kilkadziesiąt
metrów poniżej linii 8000 metrów. Niestety, choć wyżej widać było wciąż
czyste
niebo, jego punkt obserwacyjny zaczęły dość wcześnie spowijać płaty
mgły.
Obserwował jednak dalej, czekając na przejaśnienia. O godzinie 12.50 w
prześwicie
między mgłami, wysoko na grani podszczytowej dostrzegł obydwu wspinaczy
poruszających
się raźno ku górze. Szybko weszli na uskok skalny, który Odell, pomimo
że
między chmurami widział tylko fragmenty całej drogi, rozpoznał jako
tzw.
drugi uskok (będący najtrudniejszą przeszkodą w drodze na szczyt).
Obserwowana
dwójka, jeżeli była na drugim uskoku, miała w stosunku do planu kilka
godzin
późnienia, ale dynamicznie wspinała się dalej i była blisko podstawy
piramidy
szczytowej.
Odell był przekonany, że musi im się
udać.
Niestety, chmury przesłoniły widok i Odell nie mógł dojrzeć niczego
więcej.
Wypatrywał jeszcze chwilę, ale chmury zgęstniały. Kiedy dotarł do obozu
VI,
było już około drugiej. Zaczęła się śnieżna zadymka, która zagoniła go
do
wnętrza marniutkiego namiotu Mallory'ego i Irvine'a. Znalazł w nim
rozrzucone
drobne elementy aparatury tlenowej; widać Irvine do ostatniej chwili
pracował
nad jej usprawnieniem.
Na zewnątrz śnieżna burza przybierała
na
sile i Odell zaczął się martwić, czy wracający wspinacze odnajdą
zbawczy namiot.
Wyszedł więc na zewnątrz, wołał i gwizdał, ale bez skutku. Kiedy około
czwartej
po południu burza ustała i przejaśniło się, natychmiast zaczął
przepatrywać
stoki powyżej. Znów bezskutecznie. Nie chciał blokować małego namiotu,
zaczął
więc schodzić na przełęcz północną. Zapadł zmierzch, a po nim noc,
jasna,
księżycowa. Dotarł na przełęcz około drugiej po północy i do rana
obserwował
kopułę szczytową i okolice obozu VI w oczekiwaniu na ewentualne sygnały
alarmowe.
Rano kontynuował obserwację. Wreszcie zdecydował się wyjść ponownie w
górę.
Namówił trzech tragarzy i wspólnie
ruszyli
na poszukiwania. W obozie V - pusto. W namiocie obozu VI, do którego
Odell
dotarł już samotnie, też nie zastał nikogo. Droga ku szczytowi również
pusta;
tylko obojętne skały, śnieg i lód.
Odell ułożył na śniegu krzyż z dwóch
śpiworów.
Zrozumiał, że Mallory i Irvine zginęli.
Epilog, w którym nie wszystkie pytania znajdują odpowiedzi
Pamiętam liczne artykuły, audycje, ba,
nawet
czytanki szkolne, opisujące dwóch baśniowych wręcz bohaterów, którzy
zniknęli
gdzieś w podszczytowych chmurach najwyższej góry świata. Legenda
upodobała
sobie Mallory'ego i jego młodego partnera, ale do dziś trwają też
dyskusje,
w których powraca pytanie: czy Mallory i Irvine zdobyli Everest?
Brakowało dowodów, decydować musiały
więc
obserwacje Odella. Po zejściu do bazy, a także po powrocie do kraju,
twierdził
on zdecydowanie, że widział obydwu wspinaczy już na drugim uskoku
szczytowej
grani wspinających się dalej. Jeżeli tak było, to można zaryzykować
twierdzenie,
że Mallory i Irvine, pomimo dość późnej pory i niewielkiego zapasu
tlenu,
mogli dotrzeć na szczyt. Wówczas zdobywcy musieli schodzić już bez
tlenu,
w ciemnościach, narażając się na biwakowanie bez jakiejkolwiek osłony.
Jeżeli
jednak Odell widział wspinaczy na pierwszym uskoku, gdy przed nimi był
jeszcze
niesamowicie trudny uskok drugi, to wejście szczytowe było po prostu
nierealne.
Odell w notatce poświęconej pamięci
obydwu
zaginionych, a zamieszczonej w "Alpine Journal" wkrótce po zakończeniu
tragicznej
wyprawy, podtrzymał swe twierdzenie: Mallory i Irvine zdobyli szczyt.
Jednak
Teddy Norton, kierownik wyprawy i posiadacz rekordu wysokości
uzyskanego
na Evereście, nie zgadzał się z Odellem. W specjalnym prasowym
oświadczeniu
wyraził swoje wątpliwości. Wówczas Geoffrey Winthrop Young, przyjaciel
Mallory'ego
dotknięty do żywego opinią Nortona, publicznie stwierdził: "szczyt
został
po raz pierwszy zdobyty, bo Mallory to był Mallory".
Później jednak, pod naciskiem
wątpliwości
zgłaszanych przez wiele osób, Odell zaczął się wahać. Wreszcie uznał,
że nie
może wykluczyć pomyłki. Może rzeczywiście widział wspinaczy na
pierwszym,
a nie drugim uskoku?
Brytyjczycy jeszcze trzykrotnie
usiłowali
zdobyć niedostępny wierzchołek. Bez skutku. Dziewięć lat po zaginięciu
Mallory'ego,
w czasie kolejnej próby znaleźli na polu śnieżnym poniżej pierwszego
uskoku
nieuszkodzony czekan Irvine'a. Ale stare pytania pozostały bez
odpowiedzi.
Kolejne wyprawy nie przyniosły nowych szczegółów. Nareszcie 29 maja
1953
roku Edmund Hillary i Norkay Tenzing dokonali historycznego wejścia na
Everest.
W roku 1960 na Everest drogą
Mallory'ego
i Irvine'a weszli Chińczycy. Niedostępny drugi uskok pokonał młody
wspinacz
Qu Lin-hua.Odmroził ciężko stopy, ale przeszedł przeszkodę, otwierając
partnerom
drogę na szczyt. Wejście to było kwestionowane, ale dokumentacja
filmowa
potwierdziła wyczyn Chińczyków. Można było teraz zadać pytanie: czemu
niektórzy
tak uparcie wykluczają możliwość pokonania drugiego uskoku przez
Mallory'ego,
skoro chiński wspinacz dokonał tego, pomimo dość prymitywnego jeszcze
wyposażenia.
Następne lata przynoszą serię sukcesów
i
tragedii pod Everestem, a wyprawa z roku 1924 coraz bardziej blednie w
pamięci.
Himalaiści z różnych krajów zdobywają Górę nowymi, coraz trudniejszymi
drogami.
Poczesne miejsce w tym doborowym towarzystwie zajmują również Polacy:
Wanda
Rutkiewicz, która jako pierwsza z nich weszła na Mount Everest, Leszek
Cichy
i Krzysztof Wielicki, którzy dokonali pierwszego zimowego wejścia na
Górę,
Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka - zdobywcy Everestu nową drogą na
południowej
flance.
"Być może nie to jest najważniejsze,
czy
Mallory i Irvine osiągnęli szczyt, ale ich duch i charakter, które
zaprowadziły
ich tak daleko. Mallory i jego generacja chcieli wspinać się coraz
wyżej,
akceptując zagrożenia, które przed wojną były niewyobrażalne. Widzieli
tak
wiele śmierci, że nie miała już ona nad nimi żadnej władzy" - pisał
niedawno
Wade Davis w amerykańskim czasopiśmie "Men's Journal".
Sprawa Mallory'ego i Irvine'a powróciła
nagle w roku 1979. Oto w czasie chińsko-japońskiego rekonesansu na
północnej
flance Everestu chiński wspinacz Wang Hongbao zwierzył się swemu
japońskiemu
koledze, że w roku 1975, w czasie drugiej wyprawy chińskiej na Everest,
na
wysokości ponad 8100 metrów natrafił na szczątki angielskiego wspinacza
odziane
w strzępy ubioru sprzed drugiej wojny światowej. Kiedy informacja ta
dotarła
do pozostałych Japończyków, wzbudziła podniecenie: było oczywiste, że
to
mógł być tylko Mallory lub Irvine.
Niestety, Chińczyk następnego dnia
zginął
wraz z dwoma towarzyszami w lawinie, a wraz z nim zniknęła możliwość
uszczegółowienia
informacji. Podjęto jednak trop. W roku 1986 ruszyła pierwsza wyprawa,
której
celem było odnalezienie szczątków legendarnych wspinaczy. Nie udało
się.
Od tego czasu dokonano blisko 200 następnych wejść na Everest "starą"
drogą
Mallory'ego i Irvina. Fatalny drugi uskok pokonywano po aluminiowej
drabinie,
którą zainstalowali na nim Chińczycy w roku 1975. Nie znaleziono jednak
niczego,
co mogłoby pomóc w rozwikłaniu zagadki. Nawet wnuk Mallory'ego, również
George,
który w roku 1995 wszedł na szczyt Everestu drogą swego sławnego
dziadka,
nie znalazł nawet jednego śladu i mógł powiedzieć jedynie, że 'rodzinne
przedsięwzięcie
zostało teraz doprowadzone do końca".
W 1999 roku ruszyła kolejna wyprawa
poszukiwawcza.
Kierował nią Eric Simonson, a w mocnej grupie wspinaczy naleźli się
zdobywcy
Everestu Dave Hahn i Andy Politz oraz wybitny zawodowy wspinacz,
36-letni
Kalifornijczyk Conrad Anker. Wyruszyli z Katmandu w ostatnim tygodniu
marca.
Po miesiącu wstępnej działalności poświęconej zakładaniu obozów,
aklimatyzacji
i dotarciu do przełęczy północnej, ruszyli w górę. Wysoko, w partiach
podszczytowych
północnej ściany odnaleźli ciało Mallory�ego. Dokonali również innych,
niezwykle
interesujących ustaleń.
17 maja Anker wspiął się samotnie na
drugi
uskok. Stwierdził, że wspinaczka była krańcowo trudna, nawet z jego
umiejętnościami
i nowoczesnym wyposażeniem. Musiał zresztą na chwilę wesprzeć się jedną
stopą
na szczeblu chińskiej drabiny, aby zaczerpnąć tchu. Dalsza droga ku
szczytowi
również była wyczerpująca. Po tej próbie opinia Ankera stała się
jednoznaczna:
Mallory i Irvine dotarli najwyżej do podnóża drugiego uskoku i musieli
się
wycofać. Zginęli podczas zejścia. Ale Andy Politz dokonał ciekawej
obserwacji:
wspiął się drogą, którą 8 czerwca 1924 r. podążał śladem dwójki
wspinaczy
Noel E. Odell. Odszukał opisane przez niego miejsce, z którego
obserwował
tamtego dnia Mallory'ego i Irvine'a na ich drodze ku szczytowi.
Przyglądając
się kopule szczytowej i ostatniemu odcinkowi grani, Politz stwierdził,
że
uskoki są tak wyraźne, odrębne i różne, że nawet przy złej widoczności
trudno
byłoby je pomylić. Zdaniem Politza Odell musiał widzieć Malloryego i
Irvine'a
ponad drugim uskokiem. Po prostu nie mógł się pomylić.
Dawne wątpliwości natychmiast
powróciły.
A może Mallory i Irvine rzeczywiście zostali dostrzeżeni na drugim
uskoku,
kiedy energicznie wspinali się dalej? I do tego jeszcze ten Chińczyk,
który
w roku 1960 wspiął się jednak na ten uskok. Qu Lin-hua potrzebował
zaledwie
dwóch godzin na jego "rozmontowanie". Twierdził, że "problem drugiego
uskoku"
sprowadza się właściwie do trzymetrowej gładkiej ścianki, którą
przeszedł,
stając - po zdjęciu butów - na ramionach swego partnera. Tylko co z tym
szybkim
i "gładkim" przejściem skalnego stopnia, obserwowanym przez Odella?
Kiedy 17 maja, około południa,
uczestnicy
wyprawy wypatrywali Ankera i Hahna z punktu obserwacyjnego Odella, w
przerwie
między chmurami, wysoko na grani szczytowej dostrzegli dwójkę
wspinaczy, zmierzających
raźno w górę. Patrzyli pod tym samym kątem, co niegdyś Odell.
Podobieństwo
ich obserwacji było uderzające: oto Anker i Hahn znajdowali się w
bezpośredniej
bliskości kopuły szczytowej. Przystąpili do pokonywania widocznego
uskoku
skalnego, który dokładnie odpowiadał opisowi przekazanemu przez Odella.
Przeszli
go w kilka minut. Historia zatoczyła więc koło. Tyle tylko, że teraz
obserwatorzy
mogli nawiązać ze wspinaczami łączność radiową. Dzięki temu udało się
ustalić,
że Hahn i Anker przeszli właśnie... trzeci uskok na wysokości 8700
metrów,
u podstawy kopuły szczytowej. O 14.50 obydwaj wspinacze byli na
szczycie
Everestu.
Kiedy Hahn i Anker zbliżali się do
szczytu,
inni uczestnicy wyprawy odszukali u podnóża pierwszego uskoku
zardzewiałą
butlę tlenową. Rozpoznali ją na podstawie zdjęć: była to jedna z butli,
którymi
posługiwali się Mallory i Irvine. A więc wymienili butlę tam, gdzie
planowali:
po dotarciu do pierwszego uskoku.
Dowody, dowody... Musimy mieć dowody.
Simonson
pokieruje kolejną wyprawą poszukiwawczą, która wyruszy pod Everest już
wkrótce,
wiosną roku 2000. Będą szukali ciała Irvine'a, o którym prawdopodobnie
wspominał
Wang Hongbao. Simonson twierdzi, że zna prawdopodobnie lokalizację
ciała.
Może znajdą się przy nim jakieś notatki, może znajdzie się aparat
fotograficzny,
a w nim zdjęcia z drogi lub nawet ze szczytu.
A przecież nie wiemy jeszcze, gdzie
podział
się nie tylko czekan Mallory'ego, ale i butle tlenowe. Przecież musieli
je
gdzieś zostawić. Oczywiście na tych wysokościach nie da się uganiać z
aparatem
do wykrywania metali w rękach i przeszukiwać metr po metrze. Ale
wystarczyłby
jakikolwiek szczegół wyposażenia Mallory'ego i Irvine'a, jakikolwiek
ślad
na drugim uskoku, aby sprawa zdobycia przez nich szczytu stała się
wysoce
prawdopodobna.
Czekajmy zatem na wyniki dalszych
poszukiwań.
Możemy przypuszczać, że Mallory i
Irvine
schodzili do zbawczego obozu prawdopodobnie już po ciemku, zupełnie
wyczerpani,
na granicy świadomości. Ale czy przyczyną tej dewastacji sił było
nieludzko
trudne, ale przecież możliwe wejście na szczyt, czy nieudane,
wielokrotnie
ponawiane próby sforsowania drugiego uskoku? Oto pytanie, na które być
może
nigdy nie uzyskamy jasnej odpowiedzi.
Ryszard Długołęcki
początek
spis treści