Każdy kto słyszał o morzach i oceanach wie też zapewne że występuje w nich zjawisko pływów – miarowego podnoszenia się i opadania lustra wody wywołanego głównie oddziaływaniem Księżyca i Słońca. Te pływy wynoszą w różnych miejscach Ziemi od kilkudziesięciu centymetrów do kilkunastu metrów. To to samo zjawisko dzięki któremu będąc nad morzem dłużej niż godzinę możemy zauważyć, że fale sięgają raz bliżej plaży i leżących na niej wczasowiczów a raz dalej. Cykl pływów trwa około 12-13 godzin. Najbardziej wydatną ilustracją tego zjawiska są plaże w Bretanii czy Normandii, na czele z groblą prowadzącą do klasztoru Mont-St-Michel. Przy odpływie jest tam całkiem szeroka (na dobre kilkaset metrów) plaża, przypływ likwiduje ją zupełnie pozostawiając nad powierzchnią wody tylko szosę dojazdową do opactwa (zdjęcie poniżej).
Zjawisko to jest spowodowane faktem oddziaływania grawitacyjnego Księżyca – Ziemia jest przez Księżyc (w dużym uproszczeniu) rozciągana tak, jakbyśmy chcieli z piłki do futbolu zrobić piłkę do rugby – dłuższą w jednym kierunku a węższą w kierunkach prostopadłych. Ziemia wydaje się być ciałem sztywnym (co też do końca nie jest prawdą, gdyż jej grunt potrafi unieść się nawet o 20 cm wskutek pływów) ale światowy ocean definitywnie nim nie jest – zachowuje sie jak płyn. Stąd trzeba uważać żeby nie wypłynąć zbyt głęboko w morze – oprócz wiatru przeciwny ruch wody może nam przysporzyć nieco kłopotów w bezpiecznym powrocie na suchy piasek.
Tym nieco epickim wstępem chciałem przybliżyć zjawisko które w astronomii (a zwłaszcza w teorii grawitacji Newtona a potem także Einsteina) zrobiło furorę. Ta pierwsza teoria wyróżnia zjawisko rezonansu czyli wzmacniania niektórych częstotliwości obiegu planet wokół Słońca, co widać na przykładzie Neptuna i Plutona (pozostających w rezonansie 3:2 tj. na dwa obiegi Plutona przypadają 3 okrążenia Neptuna wokół Słońca) oraz na przykładach licznych systemów planet pozasłonecznych. Odkrycie takiego rezonansu uwiarygodniło teorię o istnieniu planet wokół pulsara – pierwszych jakie odkryto w ogóle – przez prof. Aleksandra Wolszczana, polskiego astronoma od wielu lat związanego z pracownią radioteleskopu w Arecibo (305-metrowego, przez długi czas największego na świecie, póki nie powstał 500-metrowy chiński FAST). Właśnie pływów prof. Wolszczan szukał w obrazie sygnału chronomterażowego z pulsara PSR 1257+12 i znalazłszy je – ogłosił i oficjalnie potwierdził odkrycie pierwszego do dzis uznawanego układu planet pozasłonecznych.
Co do innego miejsca na pływy – są nim wszelkiego rodzaju naturalne satelity planet (niekoniecznie olbrzymów). Np. o większym księżycu Marsa – Phobosie – wiadomo że gdy opadnie bliżej Marsa (co łatwo stwierdzić, wyznaczając ewolucję jego orbity wokół macierzystej planety), ulegnie rozerwaniu a mechanizmem który to spowoduje będzie właśnie oddziaływanie pływowe. W duzym uproszczeniu – gdy Mars zechce zmienić kształt Phobosa z pierwotnego i zrobić z niego „piłkę rugby” (którą zresztą Phobos częściowo jest, aczkolwiek z powodu swojego pochodzenia a nie oddziaływań pływowych, por. zdjęcie) zamiast futbolowej – księżyc ten powinien rozlecieć się na kawałki. Czekać na to przyjdzie jednak jeszcze przynajmniej kilkadziesiąt milionów lat (Wikipedia podaje 30-50 mln).
Natomiast co do pływów u Mistrza Einsteina – znajdujemy je m.in. w obiektach które on przewidział ale nie dożył ich obserwacyjnego wykrycia – czarnych dziurach. Aktualnie obserwujemy (za sprawą coraz lepszych instrumentów) niemal obrzeża czarnych dziur, szacujemy ich rozmiary (tak naprawdę, rozmiary ich tzw. horyzontów zdarzeń) i wiemy, jakie zjawiska mogą one w swoim otoczeniu indukować. Jednym z nich jest powstawanie dysku akrecyjnego wokół nich i pary (na ogół) strug (ang. jetów) które stanowią materię rozpędzoną do prędkości bliskich prędkości światła, c. Jest jeden szkopuł: ta materia musi się skądś brać. Najlepiej z gwiazdy-towarzysza która odpowiednio się zblizy i ulegnie rozerwaniu przez… siły pływowe czarnej dziury, aby następnie zostać rozdzieloną na kawałki i – w mechaniźmie którego jeszcze do końca nie rozumiemy – przetworzoną na jet.
Etapem pośrednim tej kaskady procesów jest dysk akrecyjny który zawiera materię krążącą i pomału opadającą na czarną dziurę. To zjawisko rozerwania gwiazdy-towarzysza (bądź gwiazdy-paliwa, jak w przypadku supermasywnych czarnych dziur zalegających w centrach galaktyk podobnych do naszej) ochrzczono mianem TDE (ang. Tidal Disruption Event), czyli pływowego rozerwania np. gwiazdy przez czarną dziurę. Zgodnie z teorią względności Einsteina, materia tej gwiazdy może w dużym procencie anihilować (tak jak w wybuchu jądrowym) i produkować nieprawdopodobne ilości energii – w sam raz, aby podtrzymać wyrzut jetu z rejonów silnika centralnego tego procesu czyli czarnej dziury.
Co się dzieje potem, już się domyślamy – wyrzut relatywistycznego jetu, powstanie szoków i wzmocnienie pola magnetycznego, następnie obniżenie energii jetów umożliwiające dostrzeżenie ich w coraz niższych częstotliwościach (wizualnie, radiowo), zaburzenie struktury materii (zgniecenie) w pobliżu takiej czarnej dziury, wreszcie ostateczne wytracanie impetu i powolne zamieranie promieniowania z tego obiektu… ale i aktywność gwiazdotwórcza na skompresowanych i podgrzanych przez strugi rejonach Arp 299. Nasuwa się analogia z supernowymi, ale szacuje się (zgodnie z badaniami zespołów Seppo Mattil’i i Diego Peres-Torres’a z Uniwersytetów w Turku i w Granadzie) że zjawisko TDE jest setki, jeśli nie tysiące, razy rzadsze. I okazało się, że oba zespoły liczące łącznie ponad 30 członków – naukowców obserwowały to zjawisko od kilkunastu lat a dopiero teraz udało się je wyjaśnić i dokonać twórczej syntezy poglądów.
W komentarzu do tego odkrycia stwierdzono, że zespoły miały nieprawdopodobne szczęście bo normalnie trzeba by przebadać setki tysięcy galaktyk lub mniejszą ich liczbę ale w dłuższym czasie. Astronomowie po 10 latach pokusili się o interpretację wyników, zgodnie z którą mieli do czynienia z pojaśnieniem związanym z zasileniem dysku akrecyjnego (wystąpieniem tzw. gorącej plamy) wskutek dopływu materii z rozerwanych szczątków gwiazdy-ofiary, przekształceniem części tej materii w jet i obserwacją kolejnego pojaśnienia związanego z wyrzutem tego jetu a następnie – początkiem ewolucji profilu energetycznego tego jetu ku niższym częstotliwościom (czyli zamianą spektrum z “twardego” na “miękkie”). Einstein znów sie nie pomylił.
Takiem tworem który jest także dobrze znany, leży w Układzie Słonecznym a jego powstanie jest – jak się przypuszcza – efektem pływów, są pierścienie Saturna. To rumowisko skał które być może byłoby budulcem kolejnych niedoszłych lub już przeszłych księżyców tej planety gdyby nie destrukcyjne oddziaływanie Saturna i jego dużych księżyców. Różnica jest taka, że w systemie Saturna nie ma żadnej czarnej dziury (a przynajmniej czarnej dziury dużych rozmiarów, tych Hawkingowych nie liczę), stąd nie ma silnika pozwalającego na anihilację materii z satelity – towarzysza. Wszystko jest po Saturnowemu olbrzymie, piękne i zimne. Pamiętajmy o tym patrząc na ten odległy o około miliard kilometrów zastygły w chłodzie świat przez silną lornetę lub choćby mały teleskop aby – jak Galileusz – “odkryć potrójność najdalszej [wówczas] planety” i złamać jakiś kolejny szyfr w nauce.
Do zobaczenia na szlaku!
Marcin “Doktorek” Kolonko