Małe Pieniny potrafią fascynować. Dlatego w ostatnią sobotę maja grupka krakusów: Asia, Patrycja, Krzysiek i Michał – wybrała się na Wysoką – najwyższy szczyt Pienin. Wycieczka okazała się znacznie trudniejsza i bardziej czasochłonna, niż pierwotnie zakładali. Ale po kolei…
Choć poprzedniego dnia prognozy wieszczyły deszcz, sobotni ranek obudził nas słońcem. Sprawnie dotarliśmy do Szczawnicy, gdzie stojący na skale (tzw. Kotuńce) pośrodku nurtu Dunajca kamienny góral serdecznie nas przywitał. Uzdrowisko o tej porze dopiero budziło się do życia, miejsca parkingowe były puste, więc postanowiliśmy wypić „małą czarną” u stóp Palenicy. Zawsze miło jest pogadać przy kawce, więc dopiero około 11 ruszyliśmy z Jaworek na szlak.
Zawsze lubiłem wąwóz Homole, choć budowa stalowych mostków i schodów zepsuła krajobraz. Zdecydowanie wolałem te drewniane. Tego dnia punkt poboru opłat był zamknięty i dobrze, bo bilety wstępu do parków narodowych i miejsc o szczególnych walorach, nieodmiennie budzą we mnie niesmak. Ale dość narzekania. Wędrując wzdłuż potoku Kamionka podziwiamy wysokie ściany wąwozu. U jego szczytu rozpościera się malownicza Dubantowska Dolinka, gdzie znajdują się charakterystyczne skałki zwane Księgami. Wg. legend mieszkających tu ongiś Rusinów, sam Pan Bóg spisał w nich wszystkie losy ludzkie.
Dalej brniemy w błocie po kostki. Zielony szlak na odcinku od Jameriskowych Skałek aż do Rówienek po ostatnich ulewach zamienił się w wielkie grzęzawisko. Docieramy w końcu do bazowego szałasu na Rówienkach. W czasie wakacji studenci z łódzkiego SKPB mają tutaj bazę namiotową. Posilamy się, gdy nagle dzieje się rzecz niezwykła. Słyszymy ostry warkot silników i chwilę później na polanę wpadają z impetem dwa quady: Policja i GOPR. Panowie zatrzymują się koło nas i wręczają ulotki informujące o bezpieczeństwie w górach. Mówią, że to taka wspólna akcja policjantów i goprowców, po czym znikają w huku silników. Mam nadzieję, że w ramach tej akcji nikt na szlaku nie został potrącony.
Ścieżka pnie się coraz wyżej przez przepiękną Polaną pod Wysoką. Opodal widać charakterystyczny „irokez” lasu na szczycie Homoli. Tuż pod nim rozpościera się …połonina. Połonina Kiczera to jedna z pamiątek pozostałych po mieszkających w Dolinie Ruskiego Potoku (obecnie Grajcarka) Rusinów. Cztery wsie: Biała Woda, Czarna Woda, Jaworki i Szlachtowa stanowiły najbardziej na zachód wysunięte siedziby tego karpackiego ludu na ziemiach polskich. Mieszkali tu aż do 1950 r, gdy w ramach niesławnej akcji „Wisła” zostali przesiedleni na tzw. Ziemie Odzyskane. Pozostały po nich w górach nazwy, fundamenty chyzów, zdziczałe jabłonie, i murowana cerkiew pw. Opieki Matki Bożej w Szlachtowej (obecnie kościół katolicki). Podziwiamy otwierającą się panoramę na Radziejowa, Prehybę, gorczański Lubań i Babią Górę.
Tu zaczynają się prawdziwe kłopoty. Szlak na szczyt Wysokiej to grzęzawisko, w poprzek którego leżą powalone drzewa. Spokojny spacer zmienia się w spory wysiłek fizyczny: stromą ścieżką, pień za pniem przeprawiamy się przez wiatrołomy. Jedne pokonujemy okrakiem, inne dołem niemal czołgając się w błocku, aż zmęczeni stajemy wreszcie na szczycie Wysokiej. Tu spędzamy prawie godzinę rozkoszując się widokami od Tatr po Beskid Niski (doskonale stąd widać w oddali najwyższy szczyt tego pasma: Busov 1050 m.n.p.m.).
Ruszamy dalej. Chcę ominąć leżące na szlaku niebezpieczne wiatrołomy, więc schodzimy z Wysokiej na tzw. szagę. Stromymi zakosami docieramy do niebieskiego szlaku. Niestety, okazuje się, że i tutaj leżą gęsto powalone drzewa. Dotarcie od szczytu na łąki pod Smerekową zajęło nam dobrą godzinę. Jak się okazało, leżące w poprzek drogi drzewa będą nam towarzyszyć aż do samej Przełęczy Rozdziele. By je ominąć, coraz częściej schodzimy ze szlaku. Łąką docieramy do samej granicy, gdzie na słowackim szlakowskazie dostrzegamy naklejkę z charakterystycznym logo i napisem: Polskie Towarzystwo Tatrzańskie Oddział w Tarnowie. Najwyraźniej nasi tu byli.
Zmęczeni docieramy do Rozdzieli. Jest grubo po 17. Popołudniowe słońce oświetla przełęcz, nadając jej intensywnych barw. Polanami schodzimy w stronę Białej Wody. Zmęczeni przeprawą przez wiatrołomy, przysiadamy na chwilę przy pasterskim szałasie. Obserwujemy spore stada owiec pasących się na polanach pod Repową i Smolegową. Patrzymy na wspaniałą panoramę, w której króluje Lubań.
Biała Woda jest równie piękna, jak Homole. Szkoda, że jej krajobraz coraz bardziej niszczą budowane bez ładu i składu, oferujące „góralskie” to i owo budy. Czasem w chwilach goryczy myślę, że w żadnym znanym mi regionie górskim krajobraz nie został tak zdewastowany przez jego mieszkańców jak w Polsce. Wciąż jednak dolina budzi podziw. Mijamy Czerwoną Skałę, Smolegową, zabudowania Białej Wody i docieramy do leżącej już w Jaworkach Muzycznej Owczarni.
Jest to miejsce bez wątpienia „kultowe” dla miłośników dobrej muzyki a w szczególności Jazzu. Powstało w 1997 roku z inicjatywy Wieńczysława Kołodziejskiego, który w starej owczarni urządził salę koncertową oraz dom pracy twórczej. Powstało stowarzyszenie, którego honorowym prezesem został znakomity amerykański muzyk Nigel Kennedy. Prawdziwym fenomenem jest fakt, że w tym oddalonym od wielkich ośrodków kulturalnych miejscu, w starej, drewnianej owczarni na skraju połemkowskiej wsi koncertowały największe gwiazdy polskiej sceny jazzowej.
W końcu docieramy do zaparkowanego obok strażnicy samochodu. Gdy przekraczamy most na Grajcarku, zaczyna kropić. Gdy wsiadamy do samochodu, deszcz zmienia się w ulewę. Jest zupełnie tak, jakby aura czekała z deszczem, aż nasza wycieczka dobiegnie końca.
Wieczorem, już w domu, patrzyłem na mgły snujące się po stokach Kamiennika i Łysiny. To było wspaniałe wędrowanie w dobrym towarzystwie. Mam nadzieje, że jeszcze wiele takich niezapomnianych wypraw przed nami. Ale mnie osobiście cieszy jeszcze jedno: krakowski Oddział PTT znów idzie na południe.
(„Znów idę na południe” to jedna z najlepszych książek o prostym wędrowaniu po górach, autorstwa krakowskiego pisarza Stanisława Pagaczewskiego)
Michał Myśliwiec