Mały Szlak Beskidzki (MSB) wiedzie ścieżkami i drogami Beskidu Małego, Makowskiego i Wyspowego, położonymi w całości (za wyjątkiem szczytu Lubonia Wielkiego) poniżej 1000 m n.p.m. Nie przysparza on trudności przeciętnemu turyście, jest łatwo dostępny, a pomimo to niezatłoczony. Według różnych źródeł ma 134 – 137 km długości. Podobnie jak Główny Szlak Beskidzki i Główny Szlak Sudecki jest on oznakowany kolorem czerwonym. Pod jednym względem jest jednak nietypowy: jeden z jego punktów końcowych nie leży w dolinie, lecz na szczycie – na Luboniu Wielkim.
Naszym pomysłem było przejście całości MSB w ciągu 3 dni. Ze względów logistycznych zdecydowaliśmy się na kierunek z Bielska – Białej Straconki na Luboń Wielki. Nie planowaliśmy noclegu na szczycie, więc trzeba było dołożyć zejście do Rabki Zaryte, wydłużające szlak (bez)kidzki o kidzkę, czyli w tym wypadku ~550 m zejścia. Zaplanowane, zrobione! Każdy z nas chciał się sprawdzić – i przeszedł sprawdzian pomyślnie. Tylko pogoda spłatała nam figla i to, co miało być zwykłym wiosennym przejściem (to przecież II połowa kwietnia), okazało się pożegnaniem zimy. Nie pamiętam, kiedy o tej porze roku na wysokości 500 m n.p.m. leżała kilkunastocentymetrowa warstwa śniegu.
Na pierwszy dzień zaplanowany był najkrótszy odcinek: z Bielska – Białej Straconki (~430 m n.p.m.) do schroniska na Leskowcu, szlakiem wiodącym przez Gaiki (808) i Hrobaczą Łąkę (828) na zaporę w Porąbce (320), następnie przez Żar (761), Kiczerę (827) i Kocierz (884) na Przełęcz Kocierską (718) oraz dalej przez Potrójną (884) i Madohorę / Łamaną Skałę (929) na Leskowiec (992). Łącznie ~38 km, 1940 m podejścia i 1470 m zejścia. Przewodnikowy czas przejścia ~12 godz. Beskid Mały, leżący najbliżej Oświęcimia, jest nam najlepiej znany i każdy z nas niejednokrotnie w różnych kierunkach przechodził poszczególne odcinki prowadzącego nim szlaku. Wydawało się, że bardzo precyzyjnie możemy określić czas potrzebny nam na dotarcie do schroniska. Nie musieliśmy wychodzić o świcie. Przewodnikowe 12 godzin powinno z nawiązką wystarczyć na przejście całości i odpoczynki po drodze. Cóż, świeży śnieg wszystko zmienia. Na szczęście pogoda dopisywała – było chłodno, ale zza chmur wyglądało czasem słońce. Poruszanie się w odpowiednim tempie wymagało sporo wysiłku. Do schroniska dotarliśmy ~21:30, po przeszło 13 godzinach marszu, mocno zmęczeni. Dziękujemy obsłudze schroniska, która czekała na nas i pomimo późnej pory nie odmówiła podania gorącej herbaty.
Nazajutrz pobudka o 5:00, lekki posiłek i wymarsz o 6:00. Przed nami długi, ~52-kilometrowy odcinek do Myślenic. Szlak najpierw sprowadza do Krzeszowa (~480), skąd wiedzie przez Żurawnicę (724) do Zembrzyc (~300), gdzie kończy się Beskid Mały, a zaczyna Beskid Makowski. Kolejno przechodzi przez Chełm (603) do Palczy (~470), następnie przez pasmo Babicy (729) do Myślenic (~280). Łącznie 1230 m podejścia i 1870 m zejścia. Przewodnikowy czas ~15 godz. Poranek wita nas mżawką, przechodzącą później w deszcz. Ale iść trzeba. Widoki tylko marne. W mijanej za Żurawnicą osadzie Żmije ciekawie wyglądająca tablica z nazwą tego miejsca. Deszcz towarzyszy nam do wczesnego popołudnia. Gdy jesteśmy za Chełmem wypogadza się i nawet pojawia się słońce. To miła odmiana. Śniegu też znacznie mniej niż poprzedniego dnia – zapewne część spłukał deszcz, a może też mniej go tutaj spadło. Na odmianę pojawiło się błoto, bardzo dużo błota, szczególnie na ostatnim odcinku wiodącym przez bardzo łagodne pasmo Babicy. W tej sytuacji to nic dziwnego. Zresztą, śledząc przed wyjazdem prognozy pogody, to właśnie błota na szlaku spodziewałem się. Zaskoczyła mnie ilość śniegu w Beskidzie Małym. Miało być 15 godzin marszu i właśnie tyle było. Na kwaterę na Zarabiu w Myślenicach dotarliśmy o 21:00.
Przed tak długą, kilkudniową trasą istotne są przygotowania i przemyślane pakowanie, aby wziąć wszystko, co może się przydać, a jednocześnie nie przeciążyć zbytnio plecaka. Może banał, ale zastanawiałem się nad wyborem butów. Mogłem pójść w nowych, ale o dość miękkiej podeszwie lub starych, za to z twardą podeszwą, lecz startą prawie na gładko przez lata używania. Ze względu na długość trasy zdecydowałem się na stare buty i pierwszego dnia byłem zły na siebie za nietrafną decyzję, ślizgając się na śniegu za każdym krokiem. Koledzy wkładali w podejścia nieco mniej wysiłku. Błoto było jednakowo śliskie dla wszystkich, więc moje buty nie były już takie złe. Coraz częściej widuje się na szlakach turystów chodzących z kijkami. Ja używam ich tylko w zimie. Na przejście MSB wziąłem je tak na wszelki wypadek (reszta też miała kijki) i to okazał się strzał w 10. Bez nich wielokrotnie leżałbym w błocie.
Ostatni, trzeci dzień to ~48 km, ale za to największa różnica wysokości do pokonania: 2540 m podejścia i 2360 zejścia, na które zostało przewidziane 16 godz. Na szczęście plecak coraz lżejszy. Po dwóch dniach intensywnego wysiłku ciężko jest kolejny raz wcześnie wstać. Udaje się nam wyjść o 6:20. Na początek strome, prawie 400 metrowe podejście na Uklejną (677), a później już dość łagodnie do schroniska na Kudłaczach(730), gdzie posililiśmy się pyszną i pożywną jajecznicą na boczku. Stąd podejście na Lubomir (904) i zejście na Przełęcz Jaworzyce (578), na której żegnamy Beskid Makowski by zacząć pokonywać kolejne szczyty i przełęcze Beskidu Wyspowego: Wierzbanowską Górę (778), Przełęcz Wielkie Drogi (560), Dzielec (649) i zejście do Kasiny Wielkiej (~500). Dalej podejście na Lubogoszcz (968) i zejście do Mszany Dolnej (~380), następnie podejście na Przełęcz Glisne (630) i wreszcie ostatnie podejście na Luboń Wielki (1022) – najwyższy szczyt na całej trasie, na którym kończy się Mały Szlak Beskidzki. Tego dnia pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie – na przemian świeciło słońce i padał śnieg, na szczęście śnieg. Trasa obfitowała w piękne widoki; to przecież tak wielu z nas właśnie dla nich chodzi po górach. Droga była urozmaicona, więc czas płynął dość szybko. Szkoda, że stosunkowo dużo odcinków wiedzie asfaltem, ale z drugiej strony na nich nie było błota. W gorący letni dzień to jednak byłaby wątpliwa przyjemność.
Niemiłym zaskoczeniem było fatalne oznakowanie szlaku na ulicach Mszany Dolnej, gdzie często brakuje informacji o skręcie szlaku na skrzyżowaniu oraz dalej na odcinku do Przełęczy Glisne, gdzie kilkukrotnie przy rozdrożu brak informacji o właściwym kierunku i bez przejścia kilkudziesięciu metrów nie sposób dostrzec oznakowania. Jeżeli nie zna się terenu bez wyciągnięcia mapy (np. w czasie deszczu) nie sposób nie błądzić.
Finałowe 400-metrowe podejście na Luboń Wielki rozpoczęliśmy o 20:00, więc większość tego odcinka pokonywaliśmy już przy świetle czołówek. Podobnie jak i na innych szczytach, śnieg tego dnia zalegał od wysokości ~700 m n.p.m. Wieczorem temperatura spadła poniżej 0°C i to, co za dnia było rozmiękłą masą, teraz miejscami zmieniło się w lód. Na szczęście nie musieliśmy tędy wracać w nocy! To nie byłoby przyjemne. Nam przy wydatnej pomocy kijków udało się bezpiecznie i dość szybko pokonać ten bardzo stromy odcinek i kilka minut przed godz. 21, po około 14,5 godzinach marszu zameldowaliśmy się na szczycie, kończąc tym samym MSB. Drzwi do schroniska zastaliśmy zamknięte (dla mnie to dziwne o 21:00), ale pewnie nie spodziewano się kogokolwiek o tej porze. W ogóle chyba pogoda sprawiła, że na całej, przeszło 130-kilometrowej trasie, poza rejonami schronisk spotkaliśmy tylko kilku turystów lub biegaczy górskich. Palców u jednej ręki wystarczy. Po zrobieniu pamiątkowych fotek, ruszyliśmy niebieskim szlakiem w dół do Rabki Zaryte. Przygoda z MSB zakończona, ale góry wciąż stawiają nowe wyzwania.
Jacek