Podobnie jak w kilku poprzednich sezonach zimowych postanowiliśmy zabrać ze sobą namioty i z ciężkimi plecakami (mój na starcie ważył 22 kg) wyruszyć na włóczęgę po górach. W tym roku wybraliśmy Wielką Fatrę. W trzyosobowym składzie: Adam, Karol i Jacek w sobotni poranek (17 lutego) wyruszyliśmy z Oświęcimia na Słowację, do miejscowości Ľubochňa, aby stamtąd rozpocząć wiodącą graniami pętlę wokół Doliny Lubochnianskiej. Na Słowacji, podobnie jak u nas, w dolinach górskich po śniegu zostało tylko wspomnienie, ale fatrzańskie szczyty były białe. To, co w takich wędrówkach jest pewne, to to, że nie da się wszystkiego przewidzieć, a w szczególności tempa marszu, który silnie zależy od zastanych warunków śnieżnych na trasie.
Na starcie postanowiliśmy zboczyć ze znakowanego szlaku i stromą ścieżką podejść pod oznaczone na mapie skałki: Janosikową (Jánošikova skala) z punktem widokowym na dolinę Wagu oraz Diabelską (Čertova skala), skąd zeszliśmy do czerwonego szlaku, opisanego jako Veľkofatranská magistrala. Ta nazwa może być nieco myląca, bo sugeruje wygodną ścieżkę, a w rzeczywistości jest tu sporo stromych, nierzadko częściowo zarośniętych odcinków oraz powalonych w poprzek niej drzew. Szlak ten jest też mało uczęszczany i przez cały dzień (sobota) spotkaliśmy tylko kilka osób. Pierwszy śnieg pojawił się dopiero na poziomie 1100 m na punkcie widokowym ze stojącym na nim krzyżem, nieco poniżej wierzchołka Kopy (1160 m n.p.m.). Po zejściu ze szczytu towarzyszyły nam co najwyżej pojedyncze płaty śniegu, a otoczenie przypominało raczej późną jesień a nie zimę, w szczególności na niskiej przełęczy Ľubochnianske sedlo (759 m n.p.m.), przez którą przeprowadzonych jest kilka linii wysokiego napięcia. Stąd czekało nas 300 m podejścia na szczyt Vyšné Rudno, a później przejście pofalowanym, lekko opadającym terenem na Sedlo Prislop i zejście do zaplanowanego miejsca noclegowego w małej, nieogrzewanej Kolibie Príslop (~900 m n.p.m.).
Łącznie pierwszego dnia, przy względnie dobrej pogodzie i średniej widoczności, przeszliśmy ~15,5 km, pokonaliśmy 1490 m podejścia i 1040 m zejścia, co zajęło nam 8,5 godz., czyli o 2 godz. więcej niż pokazuje (bez przerw) mapa turystyczna. Ze względu na praktycznie jesienne warunki bez problemu udało się nam zrealizować zaplanowany odcinek i nieco przed godziną 18 dotrzeć do koliby.
Po śniadaniu w niedzielny poranek, około 8:30 (można było wcześniej 😊), ruszyliśmy w kierunku najwyższego w tym dniu szczytu – Kľak (1394 m n.p.m.). Na rozruch mieliśmy więc ~500 m podejścia. Było słonecznie, ciepło i wyśmienita przejrzystość powietrza – wymarzone warunki do wędrowania i podziwiania widoków. Od wysokości około 1200 m szliśmy już po śniegu, który jeszcze o tej porze był zmrożony i nie wpływał znacząco na nasze tempo marszu, tak więc zgodnie z czasem mapowym po niespełna 2 godz. byliśmy na szczycie. Tu zrobiliśmy dłuższą przerwę na małe co nieco, fotografowanie i rozkoszowanie się wspaniałym dookolnym widokiem. Przed zejściem, dla większej pewności w poruszaniu się z ciężkimi plecakami po dość stromej, zaśnieżonej ścieżce, ubraliśmy raczki. Przed nami była jeszcze długa droga po prawie nieprzedeptanej ścieżce z pojedynczymi śladami sprzed jednego lub dwóch dni i kilka stromych około 200 metrowych podejść na kolejne szczyty o wysokościach około 1300 m n.p.m. Pierwszy z nich – Jarabiná też oferował wspaniałe widoki, łączne z Babią Górą. Niestety słońce i dodatnia temperatura sprawiły, że z upływem dnia śnieg stawał się coraz bardziej miękki i coraz częściej po kilku krokach po jego powierzchni zapadaliśmy się po kolana (a czasem znacznie głębiej), co znacząco nas spowalniało i powodowało znacznie większy wysiłek. Postanowiliśmy jednak, pomimo zapadnięcia zmroku dojść przy świetle czołówek do schroniska Chata pod Borisovom, gdzie zaplanowany był nocleg. Tam też spotkaliśmy pierwszych tego dnia ludzi i to tak wielu, że nie było miejsca w pokojach, więc musieliśmy zadowolić się spaniem na podłodze w jadalni. Zaskoczeniem dla nas było też, że w schronisku nie ma bieżącej wody.
Patrząc wyłącznie na mapę, można by ten dzień uznać jako tylko nieznacznie trudniejszy od pierwszego, po którym nie odczuwaliśmy większego zmęczenia : łącznie~18,5 km, 1500 m podejścia i 1120 m zejścia. Nic bardziej mylnego, bo chociaż mapa turystyczna wylicza dla tego odcinka jako czas przejścia (bez przerw) niecałe 7,5 godziny my potrzebowaliśmy ich ponad 12,5 i gdyby nie cel, którym było schronisko, na pewno skrócilibyśmy znacznie ten odcinek i rozbili namioty na jakiejś polanie.
Poniedziałkowy poranek przywitał nas mrozem, zamgleniem i lekkim opadem śniegu, a my po schroniskowym śniadaniu, dość późno, bo o godz. 9 ruszyliśmy w dalszą drogę z założeniem, że przejdziemy ile się da do wieczora i rozbijemy się gdzieś poza granicą parku. W odróżnieniu od dni poprzednich teraz poruszaliśmy się po mocno udeptanym, zmrożonym śniegu, a pierwszym i zarazem najwyższym szczytem na który weszliśmy była Ploská (1535 m n.p.m.). Niestety mgła przysłoniła wszelkie widoki ze szczytu i dla udokumentowania mogliśmy jedynie sfotografować się z ośnieżonym słupkiem oznaczającym wierzchołek. Dalsza droga była podobna, czyli twardy udeptany śnieg i brak widoczności, co skłoniło nas do rezygnacji z wejścia na wierzchołek szczytu Rakytov, który byłby najwyższy na całej trasie i obejścia go oznakowanym trawersem. Idąc wzdłuż grani zielonym szlakiem minęliśmy m. in. wojskowy ośrodek wypoczynkowy Smrekovica, a około godz. 17 dotarliśmy na Nižné Šiprúnske sedlo. Tu ustaliliśmy, m. in z powodu wiejącego wiatru, aby nie rozbijać namiotów, ale nadłożyć około 1 km drogi i przenocować w widocznej na mapie chacie pod Šiprúnem. Można dywagować czy to była słuszna decyzja, bo chata okazała się mocno zdewastowana i zdecydowanie niegodna polecenia, a powiedzieć, że panowały tam spartańskie warunki to nic nie powiedzieć. Chroniła jednak od wiatru, można się było w niej wyprostować, a rano po prostu wyjść bez potrzeby składania namiotów.
Trzeci dzień to najdłuższy pokonany odcinek – prawie 19,5 km z 1140 m podejścia i 1090 m zejścia, co zajęło nam około 8,5 godz., a w stosunku do mapowego czasu wynoszącego nieco ponad 6,5 godz. okazało się przyzwoitym osiągnięciem, co nie oznacza, że jakoś sił nam przybyło, ale że pozwoliły na to warunki śniegowe.
Ostatniego dnia na rozgrzewkę i rozruch mieliśmy około 100 m stromego podejścia w mocno podziurawionym, zmrożonym śniegu, aby dotrzeć na spowite we mgle Vyšné Šiprúnske sedlo (1385 m n.p.m.), z którego wieczorem zeszliśmy do chaty. Czekało nas jeszcze kilka godzin marszu, w większości zejścia i byliśmy już pewni, że uda nam się przejść całą zaplanowana trasę, co po drugim dniu wcale pewne nie było. Po 2 godzinach byliśmy już na ostatnim z wysokich szczytów, o swojsko brzmiącej nazwie Magura (1309 m n.p.m.). Z upływem czasu temperatura powietrza rosła. Mogliśmy się o tym dobitnie przekonać po kroplach spadających z rozmrażających się drzew i coraz bardziej miękkim śniegu. Na szczęście wraz z utratą wysokości malała grubość pokrywy śnieżnej, zmieniającej się w coraz mniejsze pojedyncze płaty, aby poniżej poziomu 1100 m całkowicie zaniknąć. Znowu krajobraz zmienił się na jesienny i znacznie poprawiła się widoczność. Ciekawym okazał się trawers szczytu Červený grúň, poprowadzony wąską, miejscami prawie zanikającą ścieżką wzdłuż stromego zbocza, wymagającą wzmożonej ostrożności, a dla osób z lękiem przestrzeni mogącą stanowić poważne wyzwanie. W południe na polanie pod szczytem Kyčera dołączył do nas Bartek, który postanowił w pojedynkę przyjechać i przejść z nami ostatnie kilometry trasy, podchodząc w naszym kierunku z miejscowości Hubová. Gdy przed godz. 14 domknęliśmy nasze kółko, Bartek czując niedosyt poszedł jeszcze sam na skałki, od których nasza trójka zaczęła całe przejście, zaglądając po drodze do kilku jaskiń w tym rejonie.
Dla nas był to najkrótszy z czterech górskich dni. W 7 godzin przeszliśmy około 16,5 km, pokonując 520 m podejścia i 1490 m zejścia. Każdy z nas czuł w nogach przebyte kilometry, których łącznie zebrało się 70 oraz podejścia i zejścia (łącznie 4650 m), które jeszcze przez kilka następnych dni odczuwałem w kolanach – no cóż, człowiek nie młodnieje 😊 .
Przejście tej wielodniowej, długiej trasy dało nam dużo satysfakcji, zwłaszcza, że zrealizowaliśmy cały plan. Doświadczyliśmy piękna i różnorodności Wielkiej Fatry, chociaż wysokościowo podobnej do tak dobrze nam znanego Beskidu Żywieckiego, to jakże od niego krajobrazowo odmiennej i o wiele bardziej dzikiej. Mam nadzieję, że jeszcze tu nieraz zajrzę.
Jacek